Ludzie walczący z hejtem to tacy sami hejterzy jak hejterzy, z którymi walczą. Często nawet gorsi, bo działający pod przykrywką moralnej wyższości. Kiedy jakąś nienawistną wypowiedź wygłasza kibol albo sfrustrowany biedny człowiek, to mówi to właśnie dlatego, że tylko w taki sposób potrafi wyrazić swoją złość czy niezadowolenie. Przeważnie nie są to osoby, które dysponują wystarczającym kapitałem, by sformułować jakiś przekonujący dla inteligenta argument, a chcą jednocześnie coś powiedzieć i powinni mieć do tego prawo. 

Osoby walczące z hejtem chcą takim grupom zupełnie zamknąć usta. Z jednej strony sfrustrowani prości ludzie nie potrafią się wypowiedzieć w sposób akceptowalny dla wielkomiejskiego inteligenta, a z drugiej tenże inteligent za pomocą środków prawnych i rozmaitych organizacji pozarządowych uniemożliwia im wypowiadanie się w taki sposób, w jaki potrafią. Czyli na przykład za pomocą „mowy nienawiści”. Takie grupy są coraz bardziej marginalizowane i skazane na milczenie, przez co się radykalizują. Zradykalizowane grupy głosują na coraz bardziej radykalnych polityków, a środowiska lewicowo-liberalne dziwią się, jak to możliwe, nie zauważając, że same kneblowały tym grupom usta. 

W szczególności lewica chętnie zauważa przejawy nierówności i dyskryminacji. O ile jednak interesuje się nierównościami ekonomicznymi i genderowymi, to sama przykłada się do dyskryminacji symbolicznej, utrwalając dominację „dyskursu inteligenta”. Taki Pudzian nie jest może osobą wyzyskiwaną ekonomicznie, ale nagonka, której został poddany świadczy o tym, że jest poddany przemocy symbolicznej. Należy dodać, że mówiąc to, co myśli, nie występował jedynie w swoim imieniu, ale także w imieniu szerokich rzesz ludzi, którzy podzielają jego zdanie, a którym zabrania się go wyrażać.

Walka z mową nienawiści przypomina zemstę prowincjonalnego kujona lub kujonki, którzy byli nielubiani w szkole i niezapraszani na imprezy, a potem zdobyli trochę kapitału kulturowego na studiach w wielkim mieście. Teraz mszczą się na swoich rówieśnikach  zabraniając im mówić po swojemu, by dać wyraz prowincjonalnym kompleksom i wyraźniej odciąć się od wstydliwych korzeni. A jak ktoś prowincjonalnych kompleksów nie ma, to się „mową nienawiści” nie brzydzi, tylko rozumie, że to jest lament sfrustrowanych mas, wyrażony po prostu tak, jak potrafią.