Pierwszym problemem naszej polityki bliskowschodniej jest właśnie to, że nie była ona nigdy podmiotowa. Tymczasem opłaca się prowadzić podmiotową politykę na wielu frontach, bo kiedy nasze interesy będą w wielu miejscach na świecie, to można będzie skuteczniej podejmować negocjacje o sprawy, które są naprawdę ważne. Tak robi np. Rosja, która zaangażowała się w konflikt syryjski, przez co ma teraz możliwość przehandlowania Syrii za Ukrainę lub odwrotnie. Dla nas to oczywiście źle, dlatego tym bardziej nie powinniśmy pozostawać bierni. Z tej perspektywy działania na Bliskim Wschodzie mogą wydawać się korzystne – w tamtym rejonie pojawia się nasz głos. Jednocześnie, dołączając do koalicji po stronie Amerykanów automatycznie pokazujemy, że nasza polityka bliskowschodnia jest podmiotowa jedynie z pozoru, ponieważ ponownie działamy jako wasal Stanów Zjednoczonych. Znowu to samo.

Drugim problem związanym z naszą polityką bliskowschodnią jest to, że dopóki nie angażujemy się zbrojnie i politycznie po stronie Zachodu, to nie jesteśmy wrogiem tamtejszej populacji i terrorystów. I chyba takim wrogiem być nie warto. Arabowie, podobnie jak my, byli rozgrywani w XIX i XX wieku przez obce mocarstwa, a nasze i ich granice zostały narysowane palcem na mapie. Oni chcą pozbyć się dominacji dawnych mocarstw kolonialnych i Ameryki tak samo, jak my chcieliśmy i chcemy pozbyć się dominacji Rosji i Niemiec. Angażując się po stronie zachodniej koalicji, tworzymy sobie niepotrzebnego wroga i narażamy na ataki terrorystyczne. Bo do tej pory Polski atakować nie było po co. Nikomu nie wadzimy. To nawet nie to samo – tym razem to gorzej.

Trzecim problemem jest kwestia naszych interesów, których tam nie ma. Z drugiej strony, może właśnie takie zaangażowanie ma stanowić wyraz logiki przedstawionej wcześniej – mielibyśmy pojawić się tam po to, aby ugrać coś ważniejszego gdzieś indziej. Na przykład być warunkiem wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Jeżeli rzeczywiście tak jest, to byłoby bardzo dobrze i decyzja o zaangażowaniu na Bliskim Wschodzie byłaby roztropna. Coś za coś. Realpolitik. Tak byłoby znacznie lepiej niż do tej pory.

Jeżeli jednak angażujemy się po stronie Amerykanów, po prostu żeby pokazać wiernopoddańczą lojalność albo robimy to na wyrost, zanim oni podjęli jakiekolwiek zobowiązania, to tylko tracimy w tej rozgrywce, a ponadto antagonizujemy naród, który niczym nam nie zawinił i nam w ogóle nie zagraża. Islam może stanowi zagrożenie dla Europy Zachodniej, ale na pewno nie dla Polski. Wystawiamy też na niebezpieczeństwo terrorystyczne własnych obywateli.