Modni ludzie w mediach, modni ludzie w wielkich miastach i modni ludzie na uniwersytetach przez 8 lat rządów Platformy przyzwyczaili się do tego, że mają monopol na fajność. Monopol ten wiązał się z przywilejem wypowiadania negatywnych sądów na temat rodaków, którzy z tym, co fajne się nie utożsamiali. Oczywiście za przynależność do elitarnego grona płaciło się pewną cenę – należało bezwzględnie konformować z obowiązującymi wyznacznikami fajności. To jednak leży w naturze leminga.

Teraz monopol się skończył. Oficjele ośmielają się mówić w zagranicznych mediach rzeczy skrajnie niefajne, robiąc potworny obciach swoim modnym rodakom.

I dobrze. Czas, żeby skończyła się idiotyczna fiksacja na tym, co postępowe i modne. W wielkich miastach powstają kilometry ścieżek rowerowych, które nie tylko kosztują, ale też utrudniają ruch pieszy i samochodowy, a potem świecą pustkami. Rowerzyści wolą jechać parkiem czy chodnikiem i wkurzać ludzi po staremu. Kiedy tylko zaczyna się kampania samorządowa, podnosi się jednak larum i temat staje się nagle najważniejszy. Nie wspomnę już o tym, jak irytująca dla normalnych ludzi jest masa krytyczna.

Idiotyczna propaganda wegetariańska podlana sosem wyższości moralnej, który doskonale smakuje w ustach osób, pragnących pokazać, że są w jakiś sposób lepsze od innych to kolejna niepotrzebna zachodnia nowinka. Bardzo dobrze, że ktoś w oficjalnym dyskursie wreszcie odważył się to nazwać i skrytykować.

Zastanawiam się tylko, co ma do tego marksizm? Nie ma proletariatu bez białek zwierzęcych. Pan minister chyba się trochę zagalopował i nazwał marksizmem to, co już dawno nim nie jest.