Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Jak prawdziwe może być to stare porzekadło, boleśnie przekonał się podatnik, którego sprawą zajął się we wtorek Naczelny Sąd Administracyjny.
Mężczyzna prowadził firmę zajmującą się elektromechaniką. Jego kłopoty zaczęły się po tym, jak skarbówka zajrzała do ewidencji jednego z jego kontrahentów. Okazało się, że firma uwzględniła w ewidencji VAT oraz w deklaracjach 10 faktur, w których to on figuruje jako wystawca. Dokumenty w sumie opiewały na ponad 1,2 mln zł, w tym 300 tys. zł VAT.
Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Kontrahent współpracował z firmą podatnika i faktury opłacił przelewem. Te zostały wystawione przy pomocy programu komputerowego używanego w jego firmie, widniała na nich firmowa pieczątka i jego podpis. Problem w tym, że pechowy przedsiębiorca nic o 10 dokumentach nie wiedział i nie ujął ich w ewidencjach. Szybko się okazało, że produkcją lewych faktur „a konto" przedsiębiorcy zajął się jego brat. Przyznał się, że samodzielnie i bez wiedzy i zgody brata, posługując się jego pieczątką firmową, wystawił i podpisał 10 faktur. Pieniądze trafiły na jego konto. To, a nawet oficjalne skazanie, nie załatwiło sprawy.
Fiskus uznał, że wystawione dokumenty to tzw. puste faktury z art. 108 ust. 1 ustawy VAT. Ten przepis w ocenie urzędników zmusza do zapłaty VAT tego, w imieniu którego faktura została wystawiona, niezależnie od wiedzy. Faktury zostały wystawione przy wykorzystaniu pieczątki, czyli przedsiębiorca nie dochował należytej staranności.
Wojewódzki Sąd Administracyjny w Gliwicach potwierdził, że sfałszowane faktury dawały podstawę do nałożenia na skarżącego obowiązku zapłaty podatku.