Tak źle w służbie cywilnej jeszcze nie było. Chętnych do pracy jest coraz mniej, a wiele doświadczonych osób odchodzi z urzędniczego korpusu. Drugi rok z rzędu ubyło urzędników mianowanych, czyli tych najlepiej wykwalifikowanych, którzy zdali trudny egzamin lub ukończyli Krajową Szkołę Administracji Publicznej. Przybyło za to dyrektorów. I to o 52 proc.
„Rzeczpospolita" poznała treść sprawozdania szefa służby cywilnej za zeszły rok. Dobrosław Dowiat-Urbański przyznaje w nim, że potrzebna jest systemowa reforma, która poprawi m.in. zasady i poziom wynagrodzeń. Pracownicy oczekują zmian, które pozwolą im rozwijać się i awansować na szczeblach urzędowej kariery. A kryteria awansu nie zawsze są jasne. Ostatnia nowelizacja ustawy o służbie cywilnej zniosła bowiem konkursy na wyższe stanowiska i zastąpiła je powołaniem.
– Powyżej naczelnika bez poparcia partyjnego przeważnie się już nie awansuje. Upolitycznienie i słabe, poza najwyższymi stanowiskami, pensje oraz oferty w sektorze prywatnym nie zachęcają do pracy w służbie cywilnej – mówi Grzegorz Makowski z fundacji Batorego, wykładowca Collegium Civitas. I dodaje, że upolitycznienie w administracji publicznej zawsze było problemem, ale skala tego zjawiska była nieporównywalna z obecną.
Awansować szczególnie trudno w ministerstwach i urzędach wojewódzkich. W ministerstwach na 342 osoby powołane na wyższe stanowiska aż 132 pochodziły spoza SC. W urzędach wojewódzkich ludzie spoza korpusu stanowili prawie połowę nowych dyrektorów.
Znacznie przybyło też kierowników. Na koniec 2016 r. w służbie cywilnej były 2103 wyższe stanowiska. Rok później już 3197.