Polska prośba o kłopoty w Unii Europejskiej

Idąc na zwarcie z Komisją Europejską, PiS realizuje scenariusz Fransa Timmermansa.

Aktualizacja: 31.08.2017 07:12 Publikacja: 30.08.2017 20:09

Angela Merkel (na zdjęciu z Fransem Timmermansem) co najmniej dwa razy namawiała, by łagodzić spór z

Angela Merkel (na zdjęciu z Fransem Timmermansem) co najmniej dwa razy namawiała, by łagodzić spór z Polską. Teraz jest zdania, że nie da się go już ukryć.

Foto: AFP

Do Brukseli dotarła polska odpowiedź na rekomendacje Komisji Europejskiej dotyczące praworządności, czyli ustaw reformujących sądownictwo w Polsce. To dalszy ciąg procedury zapoczątkowanej 3 stycznia 2016 roku i do lipca tego roku odnoszącej się tylko do Trybunału Konstytucyjnego, a teraz rozszerzonej o przyjęte i planowane ustawy dotyczące sądów powszechnych, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego.

Polski rząd początkowo, czyli przez pierwsze miesiące 2016 roku, prowadził dialog z Komisją i stwarzał wrażenie, że gotów jest zmienić swoje postępowanie wobec TK. Niezależnie od poglądu na sam przedmiot sporu nie kwestionował zatem prawa Komisji do zajmowania się tym tematem. Potem jednak wyraźnie zaostrzył stanowisko, nie poszedł na żadne ustępstwa w sprawie TK i zaczął wypominać Komisji, że nie ma prawa zajmować się procedurą praworządności w Polsce i swoim zachowaniem wykracza poza unijne traktaty. Ta retoryka jest coraz częściej obecna w polskiej argumentacji, stała się centralnym punktem odpowiedzi przesłanej w ostatni poniedziałek, ponadto pojawia się też w komentarzach przedstawicieli rządu. Słychać, że KE nie ma uprawnień do zajmowania się praworządnością w państwie członkowskim, bo traktat rezerwuje je dla Rady Europejskiej, czyli przywódców państw UE.

Ta taktyka to proszenie się o kłopoty. Rząd zamiast iść nawet na drobne ustępstwa zdecydował się na otwartą wojnę z KE i w zasadzie odmówił prowadzenia z nią dialogu. Komisja, a konkretnie zajmujący się tą sprawą komisarz Frans Timmermans, już od kilku miesięcy ma tego świadomość. Wie, że sam już nic w tej sprawie nie osiągnie. Dlatego, mimo początkowych wahań, teraz jest gotów zrobić to, o co tak otwarcie prosi PiS: skierować sprawę do unijnych przywódców. I szanse na ich przekonanie ma coraz większe.

Przymiarki były już w maju, gdy debatę na ten temat odbyli ministrowie ds. europejskich państw UE. Timmermans chciał wtedy wysondować, jakie ma poparcie w poszczególnych stolicach. I ku swojemu własnemu zdziwieniu dowiedział się, że aż 17 państw w sporze z Polską zdecydowanie go popiera, kilka nie ma zdania, a bronią nas tylko Węgry. To było dla niego zielone światło do kontaktów z państwami członkowskimi.

W Komisji można usłyszeć, że teraz będą trwały nieoficjalne konsultacje ze stolicami: czy gdyby sprawa rzeczywiście pojawiła się na Radzie Europejskiej, to znalazłaby się tam większość czterech piątych głosów, czyli 22 z 28 państw członkowskich, gotowych do uznania Polski za kraj niepraworządny. Jest to coraz bardziej prawdopodobne, bo atmosfera wokół Polski się pogarsza, dystansują się od nas już nawet sojusznicy z Grupy Wyszehradzkiej.

Od kilku miesięcy wielkim krytykiem Polski jest prezydent Francji Emmanuel Macron, którego już dwukrotnie ostrożnie poparła niemiecka kanclerz Angela Merkel. Po raz pierwszy na czerwcowym szczycie UE w Brukseli, po raz drugi w tym tygodniu na spotkaniu z dziennikarzami. To tak naprawdę punkt zwrotny, bo Merkel w przeszłości osobiście namawiała przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera, żeby łagodził spór z Polską. Teraz jest zdania, że sporu nie da się już ukryć, polski rząd traci więc potężnego cichego sojusznika w tej sprawie.

Na pewno cały czas możemy liczyć na poparcie Węgier, ale to za mało do powstrzymania akcji wstydu.

Drugi etap, czyli sankcje, wymagają już jednomyślności, na którą nie ma szans. To jednak nie powinno stanowić ulgi, bo samo uznanie, że Polska jest niepraworządna jest już wystarczająco kosztowne politycznie i finansowo. Już teraz, bez oficjalnej etykiety, a tylko na podstawie prowadzonej przez KE procedury ochrony praworządności, francuski prezydent pozwala sobie na omijanie Polski w dyskusji o kluczowych sprawach i uznawania jej stanowiska ze nieeuropejskie w sprawach niemających nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości. Gdyby Rada Europejska oficjalnie potwierdziła zdanie Komisji, każdemu państwu w UE z łatwością już będzie przychodzić ignorowanie polskich postulatów.

Do Brukseli dotarła polska odpowiedź na rekomendacje Komisji Europejskiej dotyczące praworządności, czyli ustaw reformujących sądownictwo w Polsce. To dalszy ciąg procedury zapoczątkowanej 3 stycznia 2016 roku i do lipca tego roku odnoszącej się tylko do Trybunału Konstytucyjnego, a teraz rozszerzonej o przyjęte i planowane ustawy dotyczące sądów powszechnych, Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego.

Polski rząd początkowo, czyli przez pierwsze miesiące 2016 roku, prowadził dialog z Komisją i stwarzał wrażenie, że gotów jest zmienić swoje postępowanie wobec TK. Niezależnie od poglądu na sam przedmiot sporu nie kwestionował zatem prawa Komisji do zajmowania się tym tematem. Potem jednak wyraźnie zaostrzył stanowisko, nie poszedł na żadne ustępstwa w sprawie TK i zaczął wypominać Komisji, że nie ma prawa zajmować się procedurą praworządności w Polsce i swoim zachowaniem wykracza poza unijne traktaty. Ta retoryka jest coraz częściej obecna w polskiej argumentacji, stała się centralnym punktem odpowiedzi przesłanej w ostatni poniedziałek, ponadto pojawia się też w komentarzach przedstawicieli rządu. Słychać, że KE nie ma uprawnień do zajmowania się praworządnością w państwie członkowskim, bo traktat rezerwuje je dla Rady Europejskiej, czyli przywódców państw UE.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788