Dla niektórych krajów Europy Zachodniej, gdzie ciągle działa lewica mająca korzenie komunistyczne, zrównywanie dwóch totalitaryzmów XX wieku jest nie do przyjęcia. Jedni mówią o tym otwarcie, inni unikają po prostu słowa „komunizm".
Przekonali się o tym Estończycy, sprawujący obecnie rotacyjne przewodnictwo UE, którzy w środę w Tallinie byli gospodarzami konferencji z okazji Europejskiego Dnia Pamięci Ofiar Nazizmu i Komunizmu. Tak ją zatytułowali, choć już w komunikacie Komisji Europejskiej z tej okazji mowa jest o Europejskim Dniu Pamięci Ofiar Wszystkich Reżimów Totalitarnych i Autorytarnych. Bo tak się oficjalnie ten dzień nazywa.
Został proklamowany w 2009 r. przez Parlament Europejski, po długiej i trudnej dyskusji między eurodeputowanymi z różnych stron dawnej żelaznej kurtyny. Wybrano 23 sierpnia, bo to rocznica podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli porozumienia między dwoma zbrodniczymi systemami. W dyskusji i deklaracji o komunizmie oczywiście wtedy mówiono, ale w oficjalnej nazwie już się go nie wspomina. I problem ten nie znika.
– Dlaczego tak trudno dziś o tym mówić? Przecież skutki obu totalitaryzmów były takie same: ludzkie cierpienie, niesprawiedliwość, masowe zbrodnie. A ofiary wciąż żyją – mówił na konferencji w Tallinie eurodeputowany estoński Tunne Kelam.
Przed konferencją naukową odbyło się spotkanie przedstawicieli ministerstw sprawiedliwości państw członkowskich UE. – Było kilka nieobecności z powodów organizacyjnych, ale tylko grecki minister miał zastrzeżenia do tematu – powiedziała nam Katrin Lunt, rzeczniczka prasowa estońskiego ministerstwa sprawiedliwości. Grek to jedyny polityk w UE, który otwarcie skrytykował estońską inicjatywę.