Tym samym zmusza polski rząd do ustosunkowania się do jego kandydatury. Do tej pory zarówno premier Beata Szydło, jak i minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski wyrażali niezadowolenie ze sposobu działania Tuska, ale z ostateczną deklaracją poparcia lub jego braku czekali na decyzję byłego polskiego premiera. Beata Szydło była nawet na tyle złośliwa, że zamierzała zapytać o kandydowanie Tuska kanclerz Angelę Merkel w czasie jej wizyty 7 lutego, tak jakby chciała pokazać, że Tusk jest kandydatem Niemiec, a nie Polski. Teraz już nie musi tego robić, sam Tusk powiedział, że jest gotów zostać w Brukseli na kolejne dwa i pół roku. Raczej więc Merkel zapyta Szydło, co na to Polska. I czy sprzeciw wobec kandydatury Polaka, który w wywiadach deklaruje Jarosław Kaczyński, będzie oficjalnie zgłoszony przez polski rząd, gdy przyjdzie do nominowania szefa RE.

Formalnie potrzebna jest do tego większość, więc nawet przy sprzeciwie Polski jest to możliwe. W praktyce jednak, jak przyznają wysocy rangą rozmówcy „Rz", oficjalny sprzeciw Polski byłby jednak utrudnieniem. Jak można to pokonać? Dyplomaci sugerują, że w ogóle może nie dojść do bezpośredniej konfrontacji i głosowania. Premier Malty Joseph Muscat, który prowadzi konsultacje w tej sprawie, może po prostu ogłosić na szczycie UE w połowie marca, że Tuska popiera większość przywódców. Wtedy premier Szydło oficjalnie nie będzie się musiała deklarować, a w polskich mediach politycy PiS będą mogli przekonywać, że kandydaturze Tuska się sprzeciwiali, ale nie było możliwości zawetowania jej.

Tusk nie ma kontrkandydatów, bo w przypadku drugiej kadencji uznano, że jeśli nie ma potrzeby zmiany, to po co szukać innej osoby. Polak sam ogłosił, że ma poparcie większości przywódców, i jest to prawda. Nie popełnił zasadniczych błędów, a wraz z upływem czasu pokazał swój instynkt polityczny. Na Malcie przywódcy UE uzgodnili, że będą współpracować z Libią, żeby powstrzymać falę uchodźców płynącą z terytorium tego kraju do Włoch. Miałaby to być umowa na wzór tej zawartej z Turcją, która przyniosła faktycznie zamrożenie szlaku imigranckiego przez Morze Egejskie. Obecnie to jedyna skuteczna metoda powstrzymywania fali imigranckiej. Fakt, że Unia stawia teraz na aspekty zewnętrzne imigracji, a spory wewnętrzne dotyczące dzielenia się uchodźcami zeszły na dalszy plan, potwierdza przekonanie Tuska, żeby przede wszystkim chronić granice zewnętrzne, a imigrację zwalczać u źródeł. W tej sprawie jesienią 2015 roku ściął się z Angelą Merkel, pokazując tym samym innym przywódcom, że stać go na samodzielne myślenie. Wtedy był krytykowany za zbytnie wspieranie Europy Środkowo-Wschodniej, ale stopniowo i inne kraje uznały, że takie podejście jest słuszne.

Były polski premier pokazał też, że ma bardzo dobre wyczucie nastrojów, gdy kilka dni temu skrytykował Donalda Trumpa w liście do przywódców UE. Zrobił to w momencie, gdy wiedział, że ma poparcie większości na drugą kadencję, ale trudno nie dopatrzyć się w tym liście chęci zademonstrowania myślenia bliskiego liderom zachodniej Europy. Ci, którzy uważali Tuska za zbyt wschodnioeuropejskiego, mogli teraz przeczytać, jak ważne jest pogłębianie integracji europejskiej i jak dużym zagrożeniem dla Europy jest nowy prezydent USA. To pogląd, który bardzo podoba się w Berlinie, Paryżu czy Rzymie, ale zupełnie nie jest podzielany w Warszawie czy Budapeszcie. Tyle że Tusk poparcia większości Europy Wschodniej, w tym Węgier, i tak jest pewien, bo dla tych krajów konieczne jest zrównoważenie myślenia zachodniego na szczytach władzy w Brukseli. Polska natomiast i tak go nie poprze, demonstracja niechęci wobec Trumpa w niczym mu więc nie zagrozi.