To jeden z większych protestów organizowanych przed budynkami instytucji europejskich w ostatnich latach. Pod hasłem „Przebudź się, Europo!” manifestanci chcieli wymusić na Unii reakcję na proces secesji. Ale na razie bez większego skutku. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans przyznał co prawda, że „spotkał w drodze do pracy wielu zdeterminowanych ludzi”. Zwrócił jednak też uwagę, że opinia publiczna w Katalonii „nie jest nastawiona w jednym kierunku”.

Na czele manifestacji stanął Carles Puigdemont, były przewodniczący rządu regionalnego, który zbiegł do Brukseli, aby nie być sądzonym za zdradę stanu. Kilka dni temu apelował on o zorganizowanie referendum w sprawie dalszej przynależności do Unii. Samą organizację uznał zaś za związek „dekadenckich państw”, bez przyszłości.

– Chciałabym przypomnieć, że ci, którzy biorą udział w manifestacji, mogli przyjechać do Brukseli dzięki obywatelstwu hiszpańskiemu, dzięki Unii, która daje swobodę podróżowania, a z której secesjoniści chcą wyjść – zaapelowała wicepremier Hiszpanii Soraya Saenz de Santamaria.

Kampania Puigdemonta przed wyborami regionalnymi 21 grudnia może jednak okazać się skuteczna. Sondaż „El Periodico” daje jego partii JuntsxCat 29–30 deputowanych w 135-osobowym parlamencie. Razem z dwiema pozostałymi partiami nacjonalistycznymi Esquerra Republicana (30–31 deputowanych) i Candidatura d’Unitat Popular (7–8) mógłby on zbudować parlamentarną większość, do czego potrzeba przynajmniej 69 posłów.

Na dobry wynik, po 25–26 deputowanych, mogą też liczyć dwa ugrupowania wierne koronie – socjaliści oraz liberalna Ciudadanos. Partia Ludowa, której przywódcą jest premier Mariano Rajoy, musiałaby się zadowolić 6 deputowanymi.