Uważać muszą też rejenci i sądy oceniające takie sprawy, co pokazuje przypadek Marii R. spod Poznania. Przypomina oszustwa, o których stało się głośno po zatrzymaniu grupy notariuszy na Pomorzu, którzy mieli brać udział w wyłudzaniu nieruchomości od starszych osób.
Jak twierdzi pełnomocnik Marii R. mecenas Piotr Ruszkiewicz, podpisując umowę, była przekonana, że dotyczy ona pożyczki (i tak nic z tych pieniędzy nie otrzymała), tymczasem „kontrahent" twierdził, że kupował dom.
Maria R. ma dom jednorodzinny, w którym mieszkają jej dzieci z rodzinami. Przed dziesięciu laty poręczyła hipotecznie za córkę kredyt 80 tys. zł. Rodzina miała niskie zarobki, na dodatek zięć stracił pracę. Chciała więc pożyczyć w banku kolejne pieniądze na spłatę długów, ale bank odmówił z powodu braku zdolności kredytowej. Wtedy zjawił się Przemysław S., udzielający pożyczek „na procent", który po poznaniu jej sytuacji finansowej też nie chciał pożyczyć pieniędzy, ale zaoferował pomoc w uzyskaniu kredytu (choć trudno powiedzieć, co to miał być za kredyt). Fakty są takie, że zawarła z nim, przed notariuszem, przedwstępną umowę sprzedaży domu za 281 tys. zł (już w trakcie egzekucji wycenionego na 393 tys. zł), a na podpisanie umowy ostatecznej przewidziano miesiąc. Po tygodniu kobieta przeczytała umowę i przestraszyła się, że straci dom, więc już nie stawiła się u notariusza i transakcji nie sfinalizowała.
Ale umowa przedwstępna była. Przemysław S. oświadczył w niej, że kobieta potwierdziła, iż na poczet ceny zapłacił już 120 tys. zł zaliczki gotówką oraz 80 tys. zł zadatku, z kolei 80 tys. miał wpłacić bankowi jako spłatę hipoteki. Na tej podstawie Przemysław S. wystąpił z pozwem o przeniesienie na jego rzecz własności domu, ale nawet go nie opłacił , wszczął zaś egzekucję 120 tys. zł i stąd pozew Marii R. o stwierdzenie nieważności umowy. Poznańskie sądy okręgowy i apelacyjny oddaliły jej żądanie, wskazując, że cena nie była rażąco zaniżona, sprzedająca nie wykazuje zaś żadnych ograniczeń w rozeznaniu, a sytuacji majątkowej Przemysława S. nie badały.
Dopiero Sąd Najwyższy odmienił los kobiety. Wytknął niższym instancjom, że zignorowały fakt, iż nie ma żadnego dowodu, aby Przemysław S. wpłacił pieniądze (poza jego twierdzeniem), więcej aby nimi dysponował: nie ma majątku, nie ma konta, mieszka u matki i otrzymuje 1,1 tys. zł miesięcznie z ubezpieczenia społecznego. Cena sprzedaży była o ponad 100 tys. zł niższa od rynkowej. Prokuratura zaś prowadzi śledztwo w sprawie zawierania przez niego pozornych umów.