Po niedzielnej klęsce wyborczej CDU w Berlinie pani kanclerz stwierdziła, że winna jest obywatelom dodatkowe wyjaśnienia, uznając że zjazd w dół jej partii jest wynikiem jej polityki imigracyjnej. – Nie uciekam od odpowiedzialności – powiedziała w poniedziałek.
Przyznała, że zbyt długo łudziła się nadzieją, że będzie przestrzegana procedura dublińska, która oznacza, że uchodźcy mogą się ubiegać o azyl polityczny wyłącznie w kraju, do którego przybywają z kraju zagrożenia. Tymczasem po przybyciu do Europy kierowali się z Grecji i innych krajów bezpośrednio do Niemiec. Mówiła, że nie wyrzeka się swych słów: „Wir schaffen das" (Damy radę) z września ubiegłego roku, uznawanych w Europie za zaproszenie imigrantów do Niemiec. – W słowa te włożono już tyle treści, że stały się pustą formułą – powiedziała, zaznaczając, że uznaje je za słuszne i jest przekonana o „gotowości do pomocy" wśród swych współobywateli. Mówiła też, że chętnie cofnęłaby czas „o wiele lat wstecz, tak by móc się wspólnie z niemieckim rządem i wszystkimi odpowiedzialnymi lepiej przygotować".
Czy oznacza to całkowity odwrót od dotychczasowego kursu polityki imigracyjnej? Absolutnie nie. A to dlatego, że zmiana kursu już się dokonała w ostatnich miesiącach. Stworzono warunki do szybszego rozpatrywania wniosków azylowych i przyśpieszonej ekstradycji osób, które nie mają szans na azyl. Wprowadzono utrudnienia w sprawie łączenia rodzin, a więc zamknięcie granic dla nowej fali imigrantów, obniżono świadczenia finansowe dla azylantów, nałożono też na nich obowiązek zamieszkania w miejscach wyznaczonych administracyjnie. Trwają negocjacje na temat porozumień o ekstradycji imigrantów do państw arabskich oraz postanowiono odsyłać do kraju pochodzenia tych azylantów, którzy popełnili przestępstwa.
Oczywiście takie środki nie zmniejszą natychmiast liczby imigrantów, ale są czytelnym sygnałem dla wszystkich, którym Niemcy jawią się jako ziemia obiecana, że nie są już witani nad Renem z otwartymi ramionami. Innymi słowy „Willkommenskultur" ulega erozji. Przy tym Berlin mówi otwarcie, że nie rezygnuje z planów tzw. kontyngentów, czyli relokacji imigrantów do innych państw UE.
Oznacza to ni mniej, ni więcej, że gdyby miało dojść do napływu nowej fali imigrantów i uchodźców, granice Niemiec nie stałyby już otworem, jak to miało miejsce od września do grudnia ubiegłego roku. – Nikt nie chce powtórki tej sytuacji, włączając mnie – powiedziała Merkel.