Młody mężczyzna twierdził, że uciekł z Aleppo, kiedy jesienią 2015 dotarł do austriacko-bawarskiej granicy. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów, mówił, że je zgubił. Miał jednak przy sobie telefon komórkowy. W fazie największego napływu uchodźców straż graniczna mogła tylko pobieżnie sprawdzać tożsamość przybywających ludzi; większość z nich przekraczała granice bez jakiejkolwiek kontroli. Czy człowiek ten władał arabskim, jakiego używa się w Syrii, nikt nie mógł wtedy sprawdzić. W rzeczywistości ów rzekomy uchodźca z Aleppo był Marokańczykiem, który przez Morze Śródziemne i wyspę Lampedusa dostał się do Europy i dopiero na szlaku bałkańskim wtopił się w korowód „prawdziwych" Syryjczyków, dążących do Niemiec.
Komórka powie więcej niż paszport
Podany przypadek jest fikcyjny, ale faktycznie przypadków takich były tysiące. Kraj pochodzenia uchodźców jest istotny, ponieważ to właśnie pochodzenie decyduje o szansie uzyskania azylu. Syryjczycy mogą pozostać w Niemczech, Marokańczycy nie, bo Maroko uważane jest za bezpieczny kraj pochodzenia.
Dopiero kiedy cała wrzawa trochę ucichła, zaczęto zastanawiać się, czy wolno analizować dane z telefonów komórkowych uchodźców, na podstawie których można dokładnie geograficznie i chronologicznie udowodnić, kto, kiedy i jaką drogą przybył do Niemiec.
Prawne wątpliwości