Nikt w Niemczech nie ma już najmniejszych złudzeń, że trzeba uczynić wszystko, aby ograniczyć liczbę napływających do kraju uchodźców. Mówi to już głośno pani kanclerz. Ale mało kto wierzy w jej obietnice, że Turcja powstrzyma exodus uchodźców, że zaczną działać tzw. hot spots we Włoszech czy Grecji, skąd imigranci będą przejmowani przez poszczególne kraje, że w końcu z Niemiec zostaną wydalone tysiące imigrantów, którzy azylu nie otrzymali.
Co robić?
Pojawia się masa nowych propozycji, jak ta Julii Klöckner, wiceszefowej CDU i czołowej kandydatki tej partii w marcowych wyborach w Nadrenii-Palatynacie. Jej zdaniem należałoby utworzyć wiele centrów przyjęć uchodźców na granicach i przekazywać ich ośrodkom w głębi kraju w zależności od ich możliwości przyjęć.
To stara propozycja bawarskiej CSU, która grozi pani kanclerz skargą konstytucyjną za nieprzestrzeganie jednego z podstawowych zadań rządu, zapisanego w ustawie zasadniczej, a mianowicie ochrony granic. CSU nie miałaby nic przeciwko zamknięciu dla uchodźców granicy z Austrią i odsyłaniu tych, którzy nie mają szans na azyl.
CSU proponuje także ustanowienie górnej granicy uchodźców w tym roku na poziomie 200 tys. osób. Pułap 37,5 tys. imigrantów ustanowiła właśnie Austria.
Jak wynika ze statystyk, w pierwszych trzech tygodniach tego roku przybyło do Niemiec 51,3 tys. imigrantów. Utrzymanie się takiego tempa oznacza, że w całym roku będzie ich 1,2 mln, a zatem więcej niż w minionym roku. A przecież wielka wiosenna fala jeszcze nie ruszyła. Bezradny szef niemieckiego MSW Thomas de Maiziere twierdzi, że codziennie 200 imigrantów jest zawracanych z granicy, i zapewnia, że ci, którzy się nie zarejestrowali, „nie mają prawa tu przebywać".