Od dwóch lat główny szlak do Europy uciekinierów z Afryki i Bliskiego Wschodu wiódł przez Libię do Włoch. Jednak jak podaje Frontex, w lipcu liczba imigrantów spadła tu aż o 57 proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca. Zdaniem unijnej agencji to wynik złej pogody na Morzu Śródziemnym i walk w Libii, skąd odbijała większość pontonów z imigrantami.
Ale Fernando Colero, rzecznik hiszpańskiego oddziału Lekarzy bez Granic, w rozmowie z „Rzeczpospolitą" podaje mniej wygodne dla władz w Rzymie wytłumaczenie.
– Włochy otrzymały minimalną pomoc od innych krajów europejskich, dlatego na własną rękę starają się przekonać władze Libii, aby kontrolowały imigrantów. Tam zaś setki tysięcy ludzi jest osadzonych w obozach kontrolowanych przez mafie. 100 proc. kobiet jest gwałconych, wszyscy są okradani, ludzie dosłownie żyją o chlebie i wodzie. Włoskie władze dokładnie wiedzą, na co skazują imigrantów, którzy są zablokowani w Libii – dodaje Colero.
Już dwa lata temu dzięki porozumieniu, jakie Angela Merkel zawarła z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem, ruch na szlaku przez Turcję i Bałkany praktycznie ustał. Teraz zaś blokada alternatywnej drogi przez Libię i Włochy powoduje, że przemytnicy wracają do starej drogi przez Hiszpanię. Od początku roku dotarło tam już ponad 11 tys. nielegalnych imigrantów, trzykrotnie więcej niż w podobnym okresie w 2016 r.
W środę hiszpańska straż przybrzeżna uratowała około 600 imigrantów, którym groziło zatonięcie w Cieśninie Gibraltarskiej. Ma ona szerokość ledwie 14 km, ale pełno tu zdradliwych prądów, co powoduje, że przeprawa jest niebezpieczna. Oficjalnie władze w Madrycie podają, że w ciągu 20 lat, od kiedy ruszyła pierwsza fala imigrantów, śmierć poniosło tu 6 tys. osób, ale zdaniem organizacji promującej prawa migrantów w Sewilli APDHA – nawet trzykrotnie więcej.