Niemal co piąty Polak deklaruje, że potrafi jeździć na nartach lub snowboardzie. Uprawianie tych sportów wiąże się z ryzykiem kontuzji, co z kolei może mocno odbić się na domowym budżecie. Transport lotniczy poszkodowanego narciarza na noszach z Włoch do Polski kosztuje ok. 22 tys. zł. Powrót samolotem rejsowym z Austrii to wydatek 4,5 tys. zł. W Alpach za przewiezienie pechowca ze stoku do szpitala helikopterem trzeba zapłacić równowartość kilkunastu tysięcy złotych. I pamiętajmy, że narciarza ze złamaniami kończyn nikt nie będzie pytał o to, czy można go zabrać ze stoku helikopterem. Zostanie zastosowane takie rozwiązanie, jakie będzie optymalne według ratowników.
Leczenie też nie jest tanie. Na przykład koszt pobytu w prywatnym szpitalu w Austrii wynosi od 500 do nawet 1500 euro za dzień. Takich wydatków unikniemy, wykupując przed wyjazdem na narty ubezpieczenie turystyczne.
Co powinna zapewniać polisa
Dobre ubezpieczenie na narty powinno gwarantować pokrycie kosztów leczenia (KL). Jeżeli zamierzamy szusować na europejskich stokach, suma ubezpieczenia KL powinna sięgać 40 – 50 tys. euro.
– Przede wszystkim dzięki polisie turystycznej zyskuje się dostęp do każdej opieki zdrowotnej, zarówno w publicznych, jak i prywatnych placówkach medycznych. Można także liczyć na pokrycie kosztów ratownictwa i transportu medycznego – mówi Andrzej Paduszyński z Compensy.
W pakiecie ubezpieczenia turystycznego powinno znajdować się także OC w życiu prywatnym. Będzie przydatne w razie nieumyślnego najechania na innego narciarza, w wyniku czego może dojść do uszkodzenia jego ciała czy mienia. Zderzenie się z obcokrajowcem na stoku może mieć poważne konsekwencje finansowe. Narciarze z Europy zachodniej są świadomi swoich praw i możliwości dochodzenia odszkodowań. Rozsądna suma gwarancyjna w OC to co najmniej 50 tys. euro.