Zginęło 11 osób, w tym siedmiu policjantów. 36 zostało rannych. Na miejsce zamachu terroryści wybrali dzielnicę Vezneciler w centrum europejskiej części Stambułu. Do atrakcji turystycznych – Błękitnego Meczetu i Wielkiego Bazaru – jest stąd niewiele więcej niż kilometr. Bomba w pozostawionym przy ulicy samochodzie wybuchła, gdy przejeżdżał obok niego autobus pełen policjantów.
– To był atak na ludzi na służbie, którzy starają się zapewnić bezpieczeństwo – podkreślił Recep Erdogan, który odwiedził ciężko rannych w szpitalu. Powiedział też, że za zamachem stoi „organizacja terrorystyczna". Zazwyczaj tak władze określają wyjętą spod prawa Partię Pracujących Kurdystanu (PKK). Toczą z nią wojnę zarówno na terytorium Turcji, jak i czasem w sąsiednich krajach – Syrii i Iraku.
Na PKK wskazywało też wielu ekspertów. Do wieczora nie przyznała się do zamachu.
– Mówiąc o wykorzenieniu terroryzmu, Erdogan ma bardziej na myśli PKK, ale w mniejszym stopniu także tzw. Państwo Islamskie [Daesz]. Turcja ma do czynienia z dwoma terroryzmami – mówi „Rz" prof. Hasan Unal, politolog z uniwersytetu Atilim w Ankarze.
Jego zdaniem można się spodziewać nasilenia walki z PKK, a także kolejnych działań skierowanych przeciwko prokurdyjskiej partii HDP (mającej ponad 10 proc. mandatów w tureckim parlamencie). – HDP nie odcięła się od PKK, a ostatnio nawet do niej zbliżyła. Traci zresztą z tego powodu poparcie społeczne – dodaje prof. Unal.