Bomby rurowe, zamachowcy samobójcy, snajperzy, porywacze – sport to widział, niestety, nie raz. Lista ataków klasyfikowanych jako terrorystyczne na początku XXI wieku jest już dłuższa niż w trzech dekadach XX stulecia.
Jednak porwanie i zabicie grupy 11 sportowców oraz trenerów z Izraela przez palestyńskich bojowników Czarnego Września podczas igrzysk w Monachium w 1972 roku, nieudana akcja odbijania zakładników na lotnisku, potem przerwanie i wznowienie zawodów olimpijskich po uroczystościach upamiętniających ofiary plus sławne słowa przewodniczącego MKOl Avery'ego Brundage'a: „Igrzyska muszą trwać", oraz transmisja telewizyjna wydarzeń w wiosce olimpijskiej wyznaczyły ten groźny początek.
Ciąg dalszy nieuchronnie nastąpił i to też na igrzyskach – w 1996 roku w Atlancie, gdy samotny napastnik, były żołnierz armii USA, spowodował śmierć dwóch osób i rany 120, umieszczając ładunek wybuchowy pod ławką w Parku Olimpijskim. Potem mówił, że „...chciał zawstydzić rząd w Waszyngtonie w oczach świata za zezwolenie na aborcję na żądanie".
Zapewne istnieje związek między popularnością dyscypliny i wyborem zamachowców. Obraz ofiar i strachu oglądany przez miliony robi wrażenie, zatem piłka nożna i jej gwiazdy musiały się stać oczywistym celem.
Sprawność francuskich służb uratowała w 1998 roku pewnie dziesiątki tysięcy osób przed zamachami, jakie szykowała za akceptacją Osamy bin Ladena algierska Zbrojna Grupa Islamska (GIA). Terroryści mieli plan ataku podczas mundialu. Wybrali mecz Anglii z Tunezją w Marsylii, mieli na celowniku również trzy grupowe spotkania Amerykanów oraz zamach w hotelu, w którym mieszkali.