43-letni Robert Alexander zmarł na nowotwór w ubiegłym tygodniu, podczas gdy jego ojciec odszedł dziewięć miesięcy wcześniej. W rodzinie Alexandrów służba w straży pożarnej "przechodziła" z ojca na syna - strażakiem był również dziadek Roberta.
W momencie ataku na WTC Robert pełnił służbę w policji - do straży pożarnej wstąpił rok później. Podobnie jak jego ojciec był jednym z pierwszych funkcjonariuszy skierowanych w rejon ataku.
Ojciec chłopaka zachorował w 2003 roku. Od tego czasu do 2016 roku zdiagnozowano u niego siedem różnych nowotworów - wspomina wdowa po Raymondzie, Ginger Alexander.
Z kolei dwa lata temu u Roberta zdiagnozowano nieoperacyjnego guza mózgu.
- Byliśmy zdruzgotani, mój mąż i ja. On i Robert byli sobie bardzo bliscy, byli do siebie podobni - mówi Ginger.