Kiedy w kwietniu 2013 wybuchła bomba podczas maratonu w Bostonie Mason wraz z ojcem stali tylko blok dalej od miejsca zamachu. Kibicowali matce, która była uczestniczką biegu. Nie odnieśli żadnych obrażeń, ale wyraźnie czuli wstrząs detonacji.
Kiedy w listopadzie 2015, w wyniku zamachów terrorystycznych w Paryżu zginęło 130 osób, Mason również nie był daleko od miejsca zdarzeń. Przebywał we Francji, 2 godziny jazdy samochodem od Paryża.
„Mam nadzieję, że to już wszystko”
- Żyjemy w niebezpiecznym świecie, w którym nie wszyscy są mili i pełni miłości - powiedział ojciec Masona w rozmowie ze stacją ABC News. Doświadczenia w Bostonie być może pomogły synowi zachować spokój podczas zamachu w Brukseli - przypuszczał. Dziewiętnastolatek wciąż przybywa jeszcze w szpitalu, ale czuje się dobrze. - Miał szczególne błogosławieństwo Boga – twierdzi Chat.
Mason Wells jest najstarszym z pięciorga rodzeństwa i jesienią chce zacząć studia inżynierskie na uniwersytecie w rodzinnym stanie Utah. Planował też jeszcze raz podchodzić do egzaminów na akademię marynarki USA, po tym, jak raz mu się nie powiodły. Nie wiadomo jeszcze, czy będzie chciał wcześniej zakończyć swoją dwuletnią misję jako mormon.
We wtorek pojechał na brukselskie lotnisko, by odprowadzić francuską misjonarkę, która udawała się do Stanów Zjednoczonych. Dwóch innych mormonów, którzy także odprowadzali Francuzkę, odniosły ciężkie obrażenia.
- Jest to jak sprawdzian charakteru, jak człowiek może znów stanąć na nogach, kiedy przydarza mu się coś takiego - powiedział ojciec Masona. Ma nadzieję, że jego rodzina już nie będzie miała podobnych przeżyć. - Mam nadzieję, że to już wszystko - powiedział.