Górnicza tragedia oglądana oczami trzynastoletniego chłopca

Robert Talarczyk, reżyser i autor scenariusza spektaklu „Wujek 81. Czarna ballada" o pacyfikacji kopalni w stanie wojennym. Premiera w Teatrze TVP 18 grudnia.

Publikacja: 12.12.2017 17:40

Robert Talarczyk, twórca spektaklu o kopalni Wujek

Robert Talarczyk, twórca spektaklu o kopalni Wujek

Foto: Teatr Śląski, Przemysław Jędroska

Miał pan 13 lat, gdy doszło do pacyfikacji kopalni w stanie wojennym, o czym opowiada pan w autorskim spektaklu „Wujek 81. Czarna ballada". Na ile to pańska pamięć, a na ile zbiorowa?

- Spektakl opowiada przede wszystkim o zbiorowej pamięci społeczności, a nie o samej tragedii. O tym, co ona uczyniła z tą społecznością. Gdyby ktoś chciał dziś porozmawiać ze świadkami zdarzeń sprzed lat, usłyszałby, że dla wielu z nich to wciąż niezaleczona rana. A dla wszystkich, którzy tam wówczas żyli, jest „czas przed" i „czas po". I z tym „czasem po" większość bardzo długo w ogóle nie mogła sobie poradzić.

Miał pan świadomość w 1981 roku, co się naprawdę dzieje?

- Nie, skąd. Miałem 13 lat, jak w tej opowieści. Chodziliśmy z kolegami do kina na filmy, na które nie chciano nas wpuścić i różnymi sposobami te zakazy omijaliśmy. Gromadziliśmy plakaty z „Bravo" i różne gadżety, które napływały do nas z Zachodu. To, co wtedy wydarzało się na kopalni, było dla nas wielką przygodą - trochę może straszną, ale fascynującą. Obserwowaliśmy wydarzenia z dachu wieżowca, a wcześniej staliśmy pod bramą kopalni. Dopiero kiedy ojciec wrócił wieczorem z pracy i opowiedział o zabitych leżących w Stacji Górnictwa, zrozumiałem, że to coś więcej i innego niż tylko przygoda, w której brałem udział. Ojcu leciały łzy z oczu, których nigdy wcześniej u niego nie widziałem. No i obserwowałem, jak SB przychodziło po sąsiadów biorących udział w strajku, a oni trafiali na trzy, cztery lata do więzienia. Trauma została mi do dzisiaj, tak jak i towarzyszące temu poczucie niesprawiedliwości.

Nie próbował się pan tego pozbyć?

- Nigdy potem nie zapisałem się do żadnej organizacji - począwszy od Niezależnego Związku Studentów aż po Solidarność. Miałem opór przed zrzeszaniem się, żywiąc przekonanie, że wszyscy ludzie, którzy uczestniczyli w grudniowej tragedii, zostali później z nią sami. A po latach przerobiłem grudniową traumę 1981 roku, pisząc i realizując ten spektakl.

Przedstawienie nie pokazuje jednak wydarzeń w „Wujku" z perspektywy górników. Nie brakuje tego?

- Nie chciałem konfabulować, a musiałbym to wówczas zrobić. To, czego nie ma w naszym przedstawieniu, jest w filmie Kazimierza Kutza „Śmierć jak kromka chleba", który obserwuje zdarzenia od środka, czyli od strony górników. Film miał premierę w 1994 roku i niestety, kompletnie nie wstrzelił się w czas. Ludzi zupełnie nie obchodziło, o czym opowiadał. Woleli nie pamiętać. Siedziałem z dwiema osobami na widowni i cały film przeryczałem jak mało dziecko.

Dlaczego ta historia tak mało innych obchodziła?

- Bo Śląsk Polski nie interesuje, co zauważam zwłaszcza, z perspektywy Ślązaka, właśnie. Co nie oznacza, że Polska nie uwiera mnie z perspektywy Polaka. Śląsk zawsze był uważany za odrobinę niechciane, podejrzane dziecko. Historia, która zdarzyła się w Wujku, również zaliczana jest do mitologii śląskiej, a nie - polskiej. Tak samo jest z trzema powstaniami śląskimi. Gdyby zapytać w Polsce, kiedy były - rzadko usłyszy się prawidłową odpowiedź. Podobnie, jak zapytać, kim był Wojciech Korfanty, dyktator III powstania śląskiego, który sprawił, ze część tego regionu powróciła do Polski w 1922 roku. Śląsk nie jest rozumiany, jako ten, który powrócił do Polski po kilkuset latach i zaledwie od stu - należy do tego kraju. Może z tego powodu tragedia z „Wujka" ma odium niepamiętania?

Dlaczego tak długo zwlekał pan, żeby opowiedzieć historię sprzed 36 lat? Wystawił ją pan w Teatrze Śląskim dopiero rok temu...

- Musiałem do tego dojrzeć. Zresztą jeszcze 10 lat temu rozmawiałem z Maćkiem Pieprzycą o wspólnym scenariuszu filmowym, bo uważałem, ze najlepszym medium do opowiedzenia tej historii jest taśma filmowa. Interesowało mnie, jak to się stało, że zorganizowana wokół kopalni, latami budowana społeczność - zdawałoby się spójna, stanowiąca wspierający się monolit - w sekundę została rozbita. Ale skończyło się na treatmencie. Ubiegłoroczna 35. rocznica tragicznych zdarzeń okazała się dostatecznie mobilizująca.

W spektaklu miesza pan wiele odległych elementów estetyk. Jest nawet raper, podniosłe pieśni, święta Barbara. Chodziło o atrakcyjność spektaklu?

- Świat na Śląsku tak właśnie wygląda, jest patchworkowy. Z jednej strony wynika to z tego, że historia tego miejsca jest mocno złożona, z drugiej, że mieszkają tu ludzie z odległych stron Polski. Każdy wniósł swój fragment historii i estetyki. Dziś Śląsk bardzo się zmienia wizualnie, są miejsca wyglądające tak samo jak przed kilkudziesięciu laty, choćby osiedle Nikiszowiec, a równocześnie powstają bardzo nowoczesne budowle jak NOSPR, Centrum Kongresowe, czy Muzeum Śląskie. I nadal są tak niezmienne tradycji jak matriarchat, który też został pokazany w spektaklu. Śląsk pozostał baśniowy i magiczny. Jest gruba, czyli kopalnia i górnicy, którzy jadą wydzierać jej węgiel, a po pracy malują niesamowite obrazki - jako malarze prymitywiści, o czym opowiedział ciekawie Lech Majewski w filmie „Angelus". Takich artystów jest na Śląsku mnóstwo.

Miał pan 13 lat, gdy doszło do pacyfikacji kopalni w stanie wojennym, o czym opowiada pan w autorskim spektaklu „Wujek 81. Czarna ballada". Na ile to pańska pamięć, a na ile zbiorowa?

- Spektakl opowiada przede wszystkim o zbiorowej pamięci społeczności, a nie o samej tragedii. O tym, co ona uczyniła z tą społecznością. Gdyby ktoś chciał dziś porozmawiać ze świadkami zdarzeń sprzed lat, usłyszałby, że dla wielu z nich to wciąż niezaleczona rana. A dla wszystkich, którzy tam wówczas żyli, jest „czas przed" i „czas po". I z tym „czasem po" większość bardzo długo w ogóle nie mogła sobie poradzić.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Teatr
Zagrożone sceny. Czy wyniki wyborów samorządowych uderzą w teatry