Ryszard Czarnecki z PiS zachwala komisje śledcze. Sędzia (Michał Opaliński) wali młotkiem w stół, a gdy krzyczy, że to, co było zawsze, się skończyło – widownia Nowego staje się wielką polską ławą oskarżonych. Na każdego jest paragraf.
Czarnecki przemawia z telewizora w mieszkaniu wynajmowanym przez Franza K. (świetny Andrzej Kłak) od pani Gruber, która kontroluje moralność sublokatorów. W monumentalnych wizualizacjach sąsiad pilnuje sąsiada. Liszajowata scenografia przypomina ponurą aurę biurokratycznej machiny CK Austro-Węgier ze spektakli Lupy z lat 80., tożsamą z klimatem zaszczucia w PRL. Powraca jak zmutowany wirus: jednak teraz propaganda władzy nie ukrywa, lecz eksponuje temat podejrzanych. Każdy jest świadkiem, oskarżonym lub pracownikiem aparatu prawa i sprawiedliwości zaplątanym w niewidzialną pajęczą sieć.
Lupa, inscenizując perfekcyjnie koszmarny hiperrealizm Kafki, szuka też metafor. Sędzia, aplikant, woźny i jego żona leżą jak na marach w gigantycznym barłogu, do którego K. przywiązany jest niczym pies. Woźny (Wojciech Ziemiański) nie może nic poradzić na to, że aplikant wykorzystuje jego żonę (Ewa Skibińska), bo seksualność tak jak wszystko w życiu stało się funkcją nowego układu – sądowej ośmiornicy.
Wstrząsająca jest scena Andrzeja Kłaka z Anną Ilczuk, bo podszyta prywatnym dramatem aktorów zwolnionych z wrocławskiego Teatru Polskiego przez dyrektora Cezarego Morawskiego, gdy blokował pracę nad „Procesem". Jest w niej bezdomność aktorskiej rodziny z dzieckiem, która wskutek politycznych procesów tuła się po kraju. Kiedy ona wraca późno z teatru, melodramatyzm muzyki z thrillera Polańskiego „Frantic" zatruwa niesmak po rewizji i ogólny paraliż. Oni zamiast 500+ mają proces.
Franz K. żyje w kilku wcieleniach. Marcin Pempuś gra jego wyrzuty sumienia. Do mikrofonu szepcze niechciany we Wrocławiu Lupa. Zatrzymanymi są aktorzy wyrzuceni z Polskiego. Woźny odnajduje ich w labiryncie sądowych lochów – skrępowanych, z ustami zaklejonymi czarną taśmą. Odważyli się protestować przeciwko administracyjnej cenzurze. Teraz czeka ich egzekucja. Oto schizofrenia obecnej polityki: staje w obronie rugowanych z kamienic i zwalnianych za poglądy, jednocześnie tworząc nowe zastępy „wyklętych" mścicieli.