Państwo nasila inwigilację obywateli, a w trosce o bezpieczeństwo – narusza ich wolność. Buntownicy, walcząc o nią – stają się terrorystami i eskalują społeczne zagrożenie. Na przecięciu tych światów rozgrywa się powieść Josepha Conrada Korzeniowskiego, reżyserowana w stołecznym Teatrze Polskim przez Janusza Opryńskiego, legendę polskiej alternatywy, szefa lubelskiego Provisorium.
– Dyrektor Andrzej Seweryn zaprosił mnie do pracy być może dlatego, że często zajmowałem się Rosją, wystawiając m.in. „Braci Karamazow" – powiedział „Rzeczpospolitej" Janusz Opryński. – „W oczach Zachodu" jest trochę z ducha Dostojewskiego, którego Conrad krytykował. Rację miał jego znawca Zdzisław Najder, wskazując, iż Conrad wiele nauczył się od Dostojewskiego, zaś jego powieść stanowi odpowiedź na „Zbrodnię i karę". Główni bohaterowie – Raskolnikow i Razumow – mają wspólne cechy.
Humanitarni zabójcy
Wystawiając Conrada, reżyser czytał „Człowieka zbuntowanego" Camusa.
– Camus zwrócił uwagę, że gdy zrodził się ruch terrorystyczny, natychmiast pojawiła się carska tajna policja Ochrana – mówi Opryński. – Camus, w przeciwieństwie do Conrada, bierze pierwszych terrorystów w obronę, nazywając ich „humanitarnymi zabójcami", bo walczyli o wolność. Ważne jest, że ruch terrorystyczny zrodził się, gdy ludzie zaczęli się odwracać od religii. Pierwsi terroryści byli ideowi. Mówili, że jeśli zabijają, nie mają prawa żyć. Tworzyli zakon morderców-samobójcow. Później często stawali się podwójnymi agentami, a budując lepszy świat, czynili go jeszcze gorszym. Uważa się, że protoplastą postaci Nekatora, który zwalcza głównego bohatera Conrada Razumowa jako podwójnego agenta i prowokatora, był Jewno Azef, rewolucjonista i podwójny agent Ochrany, prowokator. Będąc na usługach cara, jednocześnie wykonywał wyroki na jego urzędnikach.
Za współczesną mutację tego modelu można uznać bin Ladena. We współpracy z Amerykanami walczył przeciwko ZSSR, a później uderzył w Stany Zjednoczone.