Sztuka „Z miłości” ma bardzo przemyślną strukturę. Oglądamy jeden dzień z życia mieszkańców wielkiego miasta. Historie pozornie przypadkowe układają się w logiczny ciąg. Impulsem dla Petera Turriniego stało się zdarzenie, które zbulwersowało austriackie media. Oto dobrze sytuowany, spokojny obywatel, kochający mąż i ojciec, morduje najbliższych. Potem bez oporu przyznaje się do winy, a na pytanie, dlaczego to zrobił, odpowiada: z miłości. Ta zbrodnia nie była wynikiem impulsu, wcześniej udał się do sklepu, by kupić siekierę.
Turriniego, tak jak wielu czytelników, ta historia wprawiła w osłupienie. Mnożyła pytania i wątpliwości. Powstała pasjonującą opowieść o ludzkich namiętnościach i szaleństwie świata, nad którym Bóg stracił kontrolę.
To właśnie Dobry Bóg jest narratorem tej historii. Świetnym pomysłem było powierzenie tej postaci Bogusławie (nomen omen) Pawelec, która nadała jej szlachetność, wrażliwość, ale też pokazała bezradność. W prologu wyraźnie dumna jest ze swego dzieła, bo tworzonego z miłości do człowieka.
Szybko okazuje się jednak, że mimo dobrych intencji nie radzi sobie ze światem. Nie wszystko Bóg zdołał w nim przewidzieć, choćby tego, że stanie się rzeczywistością, w której ciężko nie zwariować.
Waldemar Zawodziński stworzył spektakl pełen emocji. Opowieść o rzeczywistości zdesakralizowanej, rozpadzie więzi międzyludzkich, skrywanych głęboko namiętnościach. Sceny z życia mieszkańców miasta rozgrywają się rytmicznie, jak filmowe etiudy.