To nie jest premiera „Matsukaze", ta na warszawskiej scenie odbyła się ponad sześć lat temu, ale kiedy teraz po długiej nieobecności wraca do Opery Narodowej, to przez wielu widzów może być traktowane jak absolutna nowość. I wydarzenie, bo to dopiero drugi spektakl Sashy Waltz prezentowany polskiej publiczności.
W „Matsukaze" bierze udział czwórka śpiewaków, tancerze z zespołu Sashy Waltz, chór Vocalsonsort Berlin i orkiestra Opery Narodowej pod dyrekcją Bassema Akiki. Spektakle będą grane w najbliższy piątek, sobotę i niedzielę.
Opera choreograficzna
Sasha Waltz (rocznik 1963) to jedna z największych indywidualności europejskiej sztuki ostatniego półwiecza, przez jednych uwielbiana, przez innych krytykowana. Nie da się jednak zaprzeczyć, że ta artystka, której talent rozkwitł w niepowtarzalnej atmosferze wielokulturowego Berlina po zburzeniu w nim muru, wywarła ogromny wpływ na postrzeganie tańca w ostatnich dekadach.
W działalności choreograficznej nie tylko zaczęła łączyć taniec z teatrem, ale także wyszła poza tradycyjną scenę. Głośne stały się jej spektakle-performance, które zaczęła realizować od końca lat 90., jak choćby ten na otwarcie Muzeum Żydowskiego w Berlinie. Tancerze znajdowali się w różnych salach, a publiczność się przemieszczała. Spowodowało to inną dramaturgię widowiska, tworzył ją bowiem ruch widza.
– Na pewno przez wszystkie lata rozwijałam własną technikę tańca, ale nigdy nie uważałam, że stworzyłam jakiś zamknięty system – mówi „Rzeczpospolitej" Sasha Waltz. – To oznaczałoby, że będę jedynie się powtarzać, a ja ciągle szukam nowych inspiracji i przesuwam granicę, do której chciałabym dojść.