– Ile dni mogę ludziom zabrać? – zastanawiał się David Hockney przed przystąpieniem do serii portretów, do których pozowali znajomi, przyjaciele i rodzina. – Zdecydowałem, że poproszę ich o trzy całodzienne sesje z przerwami na lunch. W sumie 20 godzin.
Nikt nie odmówił. Ba, wszyscy zaproszeni na posiedzenie do studia czuli się wyróżnieni propozycją. Bo to mistrz wybrał modeli. Postawił im jeden warunek: mieli stawić się w jego kalifornijskim studiu w określonym terminie.
Hockney nie pozwalał sobie na przestój, jego asystent koordynował harmonogram. Gdy jeden gość nawalił, zamiast niego artysta namalował kilka owoców w anturażu, w jakim portretował ludzi.
W ciągu dwóch lat, od 2013 r., powstało ponad 90 podobizn. Większość prezentuje obecnie londyńska Royal Academy of Arts. Pokaz został zatytułowany z buchalteryjną oschłością: „82 portrety i 1 martwa natura". I znowu sukces, i znów tłumy.
Najsłynniejszy, najbardziej wszechstronny i onieśmielający erudycją brytyjski artysta osiągnął zacny wiek 79 lat, lecz nie spowalnia pracy. Miał krótki przestój, gdy dopadł go lekki udar, z którego wyszedł bez szwanku, nie zmieniając przyzwyczajeń: nadal pali jak smok i nie oszczędza się w żadnym zakresie.