Fotografia: Prekursorzy z Polski w Paryżu

W świątyni fotografii, za jaką uznawana jest Fundacja Henriego Cartiera-Bressona, wystawa Zbigniewa Dłubaka.

Aktualizacja: 28.03.2018 18:08 Publikacja: 28.03.2018 17:52

Foto: Armelle Dłubak

Korespondencja z Paryża

Fundacja znajduje się w zacisznym miejscu niedaleko Montparnasse’u. Dwie niewielkie sale usytuowane na pierwszym i drugim piętrze charakteryzują się dyskretnym, przytłumionym światłem, zmuszającym do oglądania wystawionych fotografii w dużym skupieniu. Panuje prawie klasztorna cisza i każda, nawet najbardziej dyskretna, rozmowa zdaje się zakłócać spokój zwiedzających.

W niedzielne deszczowe popołudnie niewiele osób zdobywa się na odwagę odwiedzenia tego urokliwego miejsca. Z łatwością podsłuchuję więc odbywające się na miejscu rozmowy. Uświadamiają mi one, jak często założenia przyjęte z góry ograniczają nasze zdolności obserwacji w kontakcie ze sztuką, zwłaszcza z tą, z którą spotykamy się po raz pierwszy.

Na wystawie Zbigniewa Dłubaka, zmarłego w 2005 r. teoretyka sztuki, malarza i fotografa, nieliczne rysunki i gwasze przeplatają się ze zdjęciami. Jedna z niewielkich prac wykonanych w zgaszonej gamie barw może się kojarzyć pod względem formalnym z późnym malarstwem Marka Rothki. Najwidoczniej to pozorne podobieństwo przemawia do wyobraźni sympatycznej starszej pani w skupieniu oglądającej wystawę, gdyż nagle słyszę zdanie: „Wolę jego malarstwo niż fotografię…” oraz krótkie podsumowanie: „Jest zupełnie nieznany”.

Prowokuje to mnie do interwencji i przypomnienia banalnego faktu, że wieloletnie istnienie tzw. żelaznej kurtyny wytworzyło sytuację, w której osobistości uznawane za wybitne po jednej stronie nigdy nie zdobyły uznania po drugiej stronie. Budzi to lekkie zdziwienie i wręcz opór mojej przypadkowej rozmówczyni. Trudno mi ją posądzić o brak dobrej woli, zdaję sobie sprawę, że ponowne napisanie historii jest procesem żmudnym i skomplikowanym.

Zdecydowanie trudniejsza wydaje się jednak być akceptacja faktu, że wykształcone w ciągu lat nawyki myślowe opierają się na błędnych niekiedy przekonaniach. Dlatego staram się jej zasugerować, że dzieło, aby je ocenić obiektywnie, musi być usytuowane w kontekście epoki. Oglądane po latach poprzez pryzmat wiedzy na temat powstałej później produkcji artystycznej często zatraca swoją pierwotną siłę oddziaływania.

Z tego punktu widzenia, zaprezentowane na wystawie czarno-białe fotografie z drugiej połowy lat 40. ubiegłego wieku są wybitne. Odważna kompozycja oraz śmiałe kontrasty bieli z czernią przywodzą na myśl genialne obrazy Caravaggia.

Podobnie jak mistycyzm pochodzącej z 1948 r. fotografii o enigmatycznym tytule „Ulice są dla słońca a nie dla ludzi”. Zdjęcie to kojarzy się z metafizyką obrazów Giorgia de Chirico, surrealizmem kompozycji René Magritte’a i poszukiwaniami efektów światła w fotografii Man Raya czy Laszlo Moholya-Nagya.

Z kolei pochodząca z 1967 r. „Ikonosfera 1” zdaje się zapowiadać późniejsze poszukiwania Johna Coplansa, brytyjskiego artysty i fotografa mieszkającego w Nowym Jorku, wieloletniego redaktora naczelnego Artforum. Purystyczne, wyczyszczone ze zbędnych elementów i świetnie wykonane technicznie dzieła Coplansa zaliczane są do kanonu fotografii artystycznej przełomu XX i XXI w.

Zdjęcia Dłubaka pozostają w cieniu autorów, których historia uprzywilejowała w imię ich przynależności do świata zachodniego. W niczym nie zmienia to faktu, że nowatorstwo niektórych jego poszukiwań wyprzedziło pojawienie się tendencji w fotografii skupiającej się na studiowaniu ciała ludzkiego bez zbędnego upiększania natury.

Porowata skóra, zaniedbane paznokcie, pokazane we frontalny sposób owłosienie intymnych części, zdają się zapowiadać serię autoportretów Coplansa pokazującego w okrutny sposób własne ciało. Polski fotograf pozostaje jednak wstrzemięźliwy. Gesty oraz obserwacja światła na ciele ludzkim wydają się go interesować bardziej niż nieuchronne procesy starzenia się, które tak bardzo fascynowały jego brytyjsko-amerykańskiego kolegę.

Ekspozycję przygotowała Karolina Ziębińska-Lewandowska, kuratorka pracująca od paru lat w Departamencie Fotografii Centrum Pompidou. To jej drugi pokaz w ciągu ostatnich miesięcy, na którym zdecydowała się na publiczną prezentację polskiego artysty. Zaledwie parę tygodni temu w galerii fotografii Centrum Pompidou zakończyła się wystawa prac Wojciecha Zamecznika, amerykańskiego fotografa Williama Kleina i szwajcarskiego artysty Gérarda Iferta. W tym zestawieniu Zamecznik prezentował się znakomicie. Kuratorka w bardzo inteligentny sposób przygotowała aranżację, która podkreślała walory jego fotografii analogowych eksperymentujących ze światłem, wykorzystywanych przez niego do projektów plakatów. Próby te były zestawione z bardzo podobnymi poszukiwaniami Iferta i Kleina. W rezultacie pokaz prezentował trzech wybitnych artystów wywodzących się z różnych kultur, ale symultanicznie oscylujących wokół podobnego tematu.

Wystawa czynna do 29 kwietnia została przygotowana we współpracy z Fundacją Archeologii Fotografii i Instytutem Adama Mickiewicza.

Korespondencja z Paryża

Fundacja znajduje się w zacisznym miejscu niedaleko Montparnasse’u. Dwie niewielkie sale usytuowane na pierwszym i drugim piętrze charakteryzują się dyskretnym, przytłumionym światłem, zmuszającym do oglądania wystawionych fotografii w dużym skupieniu. Panuje prawie klasztorna cisza i każda, nawet najbardziej dyskretna, rozmowa zdaje się zakłócać spokój zwiedzających.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl
Rzeźba
Trzy skradzione XVI-wieczne alabastrowe rzeźby powróciły do kościoła św. Marii Magdaleny we Wrocławiu
Rzeźba
Nagroda Europa Nostra 2023 za konserwację Ołtarza Wita Stwosza
Rzeźba
Tony Cragg, światowy wizjoner rzeźby, na dwóch wystawach w Polsce