Jego kolekcja portretów ludzi polskiej kultury, nauki i polityki liczy tysiące zdjęć. „Portrety literackie” ujawniają zaś pasję fotografa zarówno do poznawania i zgłębiania osobowości nieprzeciętnych ludzi, jak i do współkreowania ich wizerunku.
Krzysztof Gierałtowski powtarza, że tworzy „portrety subiektywne”. Ale nie przeszkadza mu to wydobywać prawdy o ludziach, choć jednocześnie zaznacza własną osobowość, niezależnie, czy to ujęcie realistyczne, czy eksperymentalne, inscenizowane lub skupione na wybranym detalu. Zdjęcia Krzysztofa Gieratowskiego to zawsze zapis spotkania dwóch indywidualności.
Można je analizować od strony formy, ale warto także przywołać okoliczności tych spotkań, które układają się w barwne, wielowątkowe fabularne historie.
– Mrożka sfotografowałem, gdy oglądał mój katalog. Udało mi się zrobić ujęcie, kiedy trzymał okulary w ręce i w jednym ze szkieł widoczna jest jego twarz. Ostry portret jest w okularze, a w tle nieostry Mrożek. Tak sportretowałem go „przez okulary Sławomira Mrożka” – opowiada Krzysztof Gierałtowski.
Podczas niektórych spotkań kontakt nawiązywał łatwo, podczas innych był to duży trud.. Z Jarosławem Iwaszkiewiczem bez problemu umówił się w Stawisku, ale musiał tam poczekać na niego 2-3 godziny, bo „pan literat był przyjmowany akurat przez Gierka”. Wrócił w końcu, elegancko ubrany, z chusteczką w butonierce, jak go przedstawia zdjęcie. Chętnie współpracował z fotografem, ale w pewnym momencie powiedział, że dłużej już nie może i skończył sesję. Z kolei Tadeusz Różewicz, który nie znosił się fotografować, ale dał się namówić, przysłał mu potem kartkę, że źle został oświetlony i jego twarz wygląda jak placek na talerzu.
Wisława Szymborska też nie lubiła być fotografowana, jednak Gierałtowskiemu udało się z nią zrobić dwie sesje. W Muzeum Literatury oglądamy realistyczne ujęcie w zbliżeniu, a na portalu fotografa inne, jakby robione z ukrycia, zza prętów ogrodzenia, choć i ono powstało w studiu. -–Wiedziałem, że ona boi się aparatu jak ognia, wobec tego, gdy jechaliśmy do zaimprowizowanego studia w Hotelu Francuskim, poprosiłem taksówkarza, żeby zatrzymał się przed sklepem zoologicznym i wypożyczyłem klatkę z papużkami nierozłączkami – opowiada. – Szymborska wspaniale z nimi dialogowała i choć czas na sesję zaplanowała pół godziny, jej pobyt w studiu przedłużył się do trzech.