Przemek Dzienis jest absolwentem kierunku Fotografia na Wydziale Operatorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Jego prace prezentowane były na wystawach indywidualnych w Budapeszcie, Warszawie, Krakowie, Łodzi i Poznaniu. Artysta wystawiał je również na ekspozycjach zbiorowych w Warszawie, Wiedniu i Dusseldorfie.
W swojej pracy Dzienis koncentruje się na człowieku. Jego poprzednie cykle "I can't speak, I'm sorry" i "Falling Up" to wystudiowane kadry przedstawiające ludzkie postacie w formie interesujących, niekiedy geometrycznych, instalacji. Zdjęcia powstawały w studiu fotograficznym, które jest jego naturalnym środowiskiem pracy. A może trzeba powiedzieć "było", bo ostatni cykl "Pureview" całkowicie zrywa z tą zasadą.
- Po wyprowadzce z Berlina, w którym mieszkałem przez rok, zapragnąłem znaleźć się w pustce. Pojechałem w Alpy Szwajcarskie. Zamknąłem się w domu, którego użyczyli mi przyjaciele Szwajcarzy – mówi „Rzeczpospolitej” Przemek Dzienis.
Przez pięć miesięcy regularnie wychodził w śnieżną scenerię, ze sprzętem fotograficznym wożonym na skonstruowanych własnoręcznie saniach, w poszukiwaniu krajobrazów, które w efekcie interwencji kolorystycznych stworzyłyby interesujące kadry.
- Postanowiłem pracować jak pisarz: wstawać rano i od 10 do 16 chodzić po górach, robiąc interwencje - mówi artysta. Inspiracją do takiego sposobu pracy były biografie znanych pisarzy: Stevena Kinga, Johna Irvinga. - Interesowała mnie metoda ich pracy, czyli codzienne otwarcie maszyny czy komputera i kilkugodzinne systematyczne pisanie. Nigdy nie pracowałem w ten sposób - wyjaśnia Dzienis.