Brexit: Wielka Brytania chce izolacji

Premier May osobiście podjęła decyzję o radykalnym ograniczeniu współpracy z UE. Skutek może być tak tragiczny, jak samego referendum.

Aktualizacja: 02.09.2016 20:39 Publikacja: 01.09.2016 19:55

– Nie będzie drugiego referendum, powrotu do Unii bocznymi drzwiami – zapowiedziała May

– Nie będzie drugiego referendum, powrotu do Unii bocznymi drzwiami – zapowiedziała May

Foto: AFP

Brytyjczycy mogli zobaczyć na żywo tylko pierwsze trzy minuty wyjazdowego posiedzenia rządu w rezydencji Chequers pod Londynem. Ale to wystarczyło, aby wyczuć ton spotkania.

– Brexit oznacza Brexit – powtórzyła znaną już formułę szefowa rządu. – Musimy z tego uczynić sukces. A to znaczy, że nie będzie ponownego referendum, nie będzie próby powrotu do Unii tylnymi drzwiami – dodała szefowa rządu, a siedzący obok niej minister spraw zagranicznych Boris Johnson raczej z rezygnacją niż entuzjazmem pokiwał głową.

Już po spotkaniu na jaw wyszły dalej idące deklaracje May. Najważniejsza to ta, że Wielka Brytania musi „odzyskać kontrolę nad emigracją" i choć rząd będzie starał się doprowadzić do „pozytywnego wyniku dla tych, którzy chcą handlować towarami i usługami", to ta sprawa schodzi na dalszy plan.

Cztery wolności

W tej strategii May jest na tyle zdeterminowana, że nie będzie występować o zgodę parlamentu (gdzie dominują przeciwnicy Brexitu) na odwołanie się do artykułu 50. traktatu o UE i rozpoczęcie formalnych rokowań rozwodowych z Brukselą. Nie uzależni tego także od zgody autonomicznych rządów Szkocji, Walii i Irlandii Północnej, choć przeprowadzi z nimi konsultacje.

Zapowiadają się więc twarde negocjacje między Londynem i Brukselą, bo na kontynencie nikt nie chce przyznać Brytyjczykom specjalnych przywilejów.

– Francja uważa, że nie można wybierać spośród czterech podstawowych wolności jednolitego rynku (swobody przemieszczania się osób, targów, usług i kapitału – red.) jakby była to wisienka na torcie. One są niepodzielne – mówi „Rz" francuski ambasador w Warszawie Pierre Buhler.

Podobne stanowisko ma Polska.

– Wielka Brytania jako państwo trzecie wobec Unii będzie miała pełną swobodę wprowadzenia ograniczeń w polityce imigracji. Ale musi mieć świadomość, że im więcej będzie chciała mieć praw na jednolitym rynku, tym więcej będzie miała obowiązków. To jest stanowisko, do którego udało nam się przekonać wszystkie kraje Unii – mówi „Rz" Konrad Szymański, minister ds. europejskich.

Za wstrzymanie imigracji z Unii Zjednoczone Królestwo zapłaci więc wysoką cenę. Dziś blisko połowa biznesu londyńskiego City to pośrednictwo w świadczeniu usług na terenie Unii. Ale wiele innych miast, w tym Paryż, Frankfurt, Amsterdam, Dublin czy Warszawa już namawiają banki działające w Londynie do zmiany siedziby (wczoraj w tej sprawie nad Tamizą rozmawiał wicepremier Mateusz Morawiecki).

– W ich interesie jest odebranie City jej dotychczasowych przywilejów i wstrzymanie prawa imigracji jest po temu znakomitą okazją. Nie widzę, dlaczego inne kraje Unii miałyby w tej sprawie ustąpić – przyznaje „Rz" Ian Bond, dyrektor w londyńskim Center for European Reform (CER).

Ale wyjście Zjednoczonego Królestwa z jednolitego rynku będzie oznaczać o wiele dalej idące kłopoty dla brytyjskiej gospodarki. Ograniczenie działalności na Wyspach sygnalizuje np. Ryanair, o przeniesieniu produkcji na kontynent myślą tacy potentaci, jak Toyota czy Nissan.

Dlaczego May jest gotowa płacić tak wysoką cenę?

Wiele wskazuje na to, że wobec braku jasnego programu frakcji torysów, która forsowała Brexit, premier, która przed referendum opowiadała się za pozostaniem kraju w Unii, postanowiła wziąć sprawę we własne ręce. W czasie spędzonego z mężem urlopu w Szwajcarii najwyraźniej doszła do wniosku, że musi spełnić przynajmniej najważniejszy postulat, który kazał 52 proc. Brytyjczykom głosować za opuszczeniem Unii: wstrzymać bardzo wysoką (325 tys. osób netto rocznie) imigrację. To rodzaj obsesji także dla samej May, która przed objęciem steru rządów przez sześć lat kierowała MSW i bez skutku starała się spełnić obietnicę swojego szefa Davida Camerona ograniczenia liczby przyjezdnych netto do „dziesiątek tysięcy rocznie".

W rządzie frakcja, która opowiada się za utrzymaniem silnych więzi z Unią (tzw. soft Brexit), jest zbyt słaba, aby przekonać May do zmiany zdania. To przede wszystkim kanclerz skarbu Philip Hammond i szefowa MSW Amber Rudd, która wcale nie uważa, że ograniczenie imigracji poprawi bezpieczeństwo kraju. Tymczasem twardy rozwód z Unią forsują wszyscy trzej ministrowie bezpośrednio odpowiedzialny za rokowania z Unią: szef MSZ Boris Johnson, resortu ds. Brexitu David Davis i sekretarz handlu Liam Fox.

Torysi górą

Pewność siebie May dają także sondaże. Bo mimo katastrofalnej decyzji o referendum w sprawie Brexitu i późniejszej bezradności torysów wobec problemu, co zrobić z wynikiem głosowania, Partia Konserwatywna wciąż ma ogromne zaufanie społeczne. Jak wynika z ankiety przeprowadzonej przez „Guardian", chciałoby na nią głosować 41 proc. wyborców wobec zaledwie 27 proc. wskazujących na laburzystów (dodatkowo eurosceptyczny UKIP, który również forsuje „hard Brexit", może liczyć na 13 proc. głosów).

– Sukces konserwatystów nie wynika z tego, że są tak znakomici, tylko alternatywa jest jeszcze gorsza – mówi Ian Bond, wskazując na chaotyczne przywództwo Partii Party przez Jeremy'ego Corbyna, tak naprawdę przeciwnika integracji i NATO, który do niedawna opowiadał się za jądrowym rozbrojeniem Wielkiej Brytanii.

May ośmieliły także dobre wiadomości ze Szkocji. Bo choć dwa miesiące temu blisko dwie trzecie mieszkańców prowincji opowiedziało się za pozostaniem w Unii, nastroje niepodległościowe w Edynburgu czy Glasgow wcale się nie umocniły. To mogło przekonać premier, że nawet, jeśli przeprowadzi agendę twardych zwolenników Brexitu, utrzyma jedność kraju.

– Po tąpnięciu zaraz po referendum gospodarka zdaje się odbijać, funt się umacnia. To dla wielu Brytyjczyków znak, że sami dadzą sobie radę, wciąż są potęgą. Nacjonalistyczny amok się umacnia – mówi Ian Bond.

Nowy ambasador RP w Wielkiej Brytanii Arkady Rzegocki, który uczestniczył w Harlow w marszu ku czci zamordowanego przez angielskich nastoletnich lumpów 40-letniego Arkadiusza Jóźwika, przyznał, że od referendum jego podwładni mieli już do czynienia z 15 lub 16 zbrodniami przeciwko Polakom na tle rasistowskim.

– Po zwycięstwie Brexitu ludzie otwarcie głoszą ksenofobiczne poglądy, bo czują się częścią większości – mówi Bond.

May zapewne rozpocznie formalne negocjacje z UE w połowie przyszłego roku. Ale wówczas wobec twardej postawy Brukseli może paść wiele założeń forsowanej dziś przez nią polityki. Bo kiedy sytuacja gospodarcza kraju zacznie się pogarszać, poparcie dla torysów może zacząć spadać, a dla szkockich nacjonalistów – rosnąć. Ale wtedy na zmianę kursu będzie już za poźno.

Brytyjczycy mogli zobaczyć na żywo tylko pierwsze trzy minuty wyjazdowego posiedzenia rządu w rezydencji Chequers pod Londynem. Ale to wystarczyło, aby wyczuć ton spotkania.

– Brexit oznacza Brexit – powtórzyła znaną już formułę szefowa rządu. – Musimy z tego uczynić sukces. A to znaczy, że nie będzie ponownego referendum, nie będzie próby powrotu do Unii tylnymi drzwiami – dodała szefowa rządu, a siedzący obok niej minister spraw zagranicznych Boris Johnson raczej z rezygnacją niż entuzjazmem pokiwał głową.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788