Brytyjczycy mogli zobaczyć na żywo tylko pierwsze trzy minuty wyjazdowego posiedzenia rządu w rezydencji Chequers pod Londynem. Ale to wystarczyło, aby wyczuć ton spotkania.
– Brexit oznacza Brexit – powtórzyła znaną już formułę szefowa rządu. – Musimy z tego uczynić sukces. A to znaczy, że nie będzie ponownego referendum, nie będzie próby powrotu do Unii tylnymi drzwiami – dodała szefowa rządu, a siedzący obok niej minister spraw zagranicznych Boris Johnson raczej z rezygnacją niż entuzjazmem pokiwał głową.
Już po spotkaniu na jaw wyszły dalej idące deklaracje May. Najważniejsza to ta, że Wielka Brytania musi „odzyskać kontrolę nad emigracją" i choć rząd będzie starał się doprowadzić do „pozytywnego wyniku dla tych, którzy chcą handlować towarami i usługami", to ta sprawa schodzi na dalszy plan.
Cztery wolności
W tej strategii May jest na tyle zdeterminowana, że nie będzie występować o zgodę parlamentu (gdzie dominują przeciwnicy Brexitu) na odwołanie się do artykułu 50. traktatu o UE i rozpoczęcie formalnych rokowań rozwodowych z Brukselą. Nie uzależni tego także od zgody autonomicznych rządów Szkocji, Walii i Irlandii Północnej, choć przeprowadzi z nimi konsultacje.
Zapowiadają się więc twarde negocjacje między Londynem i Brukselą, bo na kontynencie nikt nie chce przyznać Brytyjczykom specjalnych przywilejów.