Europa zna tylko jeden przypadek impeachmentu. W 2004 roku w jego wyniku urzędu prezydenta Litwy został pozbawiony Rolandas Paksas, ledwie kilkanaście miesięcy po przejęciu obowiązków głowy państwa.
– Z każdym dniem staje się coraz bardziej oczywiste, że był to zamach stanu. Wszystkie zarzuty i oskarżenia, które mi postawiono, pojawiły się tylko dlatego, że litewski establishment uważał, iż prezydentem został nie ten, co powinien – mówi „Rzeczpospolitej" Rolandas Paksas.
Jest eurodeputowanym, bo tylko w wyborach do Parlamentu Europejskiego i samorządowych może brać udział. To ograniczenie za naruszające europejską konwencję praw człowieka Trybunał w Strasburgu uznał już sześć lat temu, ale litewski Sejm wciąż nie przyjmuje ustawy, która by dała Paksasowi szansę walki o najważniejsze urzędy w ojczyźnie.
Rolandas Paksas nieoczekiwanie wygrał wybory prezydenckie w 2003 roku, pokonując w drugiej turze ówczesnego szefa państwa Valdasa Adamkusa. Obiecywał walkę z korupcją, przestępczością i obronę biednych, ofiar transformacji ustrojowej.
Zwycięstwo było zaskoczeniem, choć Paksas nie był człowiekiem znikąd. Dwa razy stał na czele rządu, a wcześniej dwukrotnie był merem Wilna. Premierem został jako polityk konserwatywnego Związku Ojczyzny, partii, która potem stała się jego głównym wrogiem.