Od wyborów do litewskiego Sejmu nie upłynął jeszcze rok, a koalicja rządowa trzeszczy w szwach. Tworzą ją nieoczekiwany wielki triumfator tych wyborów Związek Chłopów i Zielonych oraz Partia Socjaldemokratyczna.
Związek nie ma doświadczenia w rządzeniu. Wcześniej miał jednego posła, ale teraz jest zdecydowanie najsilniejszym ugrupowaniem (56 z 141 mandatów w Sejmie). Odwrotnie z socjaldemokratami, przyzwyczaili się, że są dużą partią (albo główną w rządzie, albo główną w opozycji), rola małego koalicjanta im wyraźnie nie leży, tym bardziej że rząd nie może się pochwalić spektakularnymi osiągnięciami.
– Rozmawiałem niedawno z nowym szefem Partii Socjaldemokratycznej Gintautasem Paluckasem – najchętniej by się wycofał z koalicji. Występowanie w roli niewielkiej przystawki się jego ugrupowaniu nie opłaca. W oddziałach regionalnych partii mają się odbyć głosowania w sprawie udziału w rządzie. W drugiej połowie września ma być wiadomo, co dalej – mówi „Rzeczpospolitej" Andrzej Pukszto, politolog z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie. Groźbę rozpadu koalicji uważa za poważną, a wycofanie się z niej partii Paluckasa za „całkiem rozsądne".
W przetrwanie koalicji wierzy Linas Linkevičius, który był szefem dyplomacji w poprzednim rządzie i jest nim w obecnym. – Powinniśmy kontynuować współrządzenie, choć nie jest łatwe, przyznaję – podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą" minister Linkevičius, socjaldemokrata.
O rozpadzie rządu zaczęło się mówić, gdy Związek Chłopów i Zielonych dogadał się z głównym ugrupowaniem w opozycji, konserwatystami ze Związku Ojczyzny, w sprawie reformy gospodarki leśnej (w zamian konserwatyści uzyskali poparcie obniżki VAT na ogrzewanie).