Angela Merkel: Zmierzch cesarzowej Europy

Angela Merkel jest już tak słaba, że Unia przechodzi na automatyczny pilotaż. To nie jest bezpieczny lot.

Aktualizacja: 05.07.2018 20:39 Publikacja: 04.07.2018 18:32

Konferencję po ostatnim szczycie UE Angela Merkel zamknęła szybko. Ale sukcesu nie odniosła.

Konferencję po ostatnim szczycie UE Angela Merkel zamknęła szybko. Ale sukcesu nie odniosła.

Foto: AFP

Widziałem ją w ostatni piątek na szczycie Unii w Brukseli. Jak zawsze w spodniach i żakiecie (tym razem pomarańczowym), otoczona postawnymi ochroniarzami, mówiła na konferencji prasowej krótkimi, wyważonymi zdaniami i zakończyła spotkanie, kiedy Emmanuel Macron nawet się jeszcze nie pojawił w sąsiedniej sali na spotkanie z dziennikarzami.

– U niej wszystko zawsze działa sprawniej – narzekali zmęczeni czekaniem francuscy koledzy.

Ale to już w coraz większym stopniu pozór skuteczności. Angela Merkel przetrwała w poniedziałek kolejny kryzys rządowy w Niemczech, jednak przywódcą zjednoczonej Europy już nie jest. Kurczowo trzymając się u władzy, stopniowo niszczy zbudowany w latach kryzysu finansowego wizerunek zdecydowanego lidera, który uratował Wspólnotę przed rozpadem.

Przykładów tego smutnego spektaklu jest coraz więcej. Jeden z nich dotyczy euro. Po spotkaniu w Mesebergu 19 czerwca wydawało się, że Emmanuel Macron wreszcie doczekał się odpowiedzi kanclerz na propozycję radykalnej przebudowy unii walutowej. Oto powstaje odrębny budżet Eurolandu, Unia „dwóch prędkości", która pozostawi Polskę na marginesie integracji – ostrzegali niektórzy publicyści nad Wisłą. Kilka dni później na szczycie w Brukseli 12 z 19 krajów dzielących wspólny pieniądz wykluczyło jednak rozwiązanie, które przecież musi zostać przyjęte jednomyślnie. Okazało się, że Merkel, która jeszcze kilka lat temu dyktowała warunki ratowania przed bankructwem Grecji, Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii, teraz nie może narzucić nawet ograniczonych zmian w unijnym systemie finansowym.

Ale kanclerz ma w coraz większym stopniu związane ręce nie tylko w Brukseli. Podobnie jest w Berlinie. Tu zarówno koalicyjne ugrupowania CSU i SPD, jak i wpływowi politycy w jej własnej CDU nie pozwalają Merkel na choć skromne wyjście naprzeciw europejskim partnerom. Od lat buksują więc rozmowy na forum Wspólnoty o dokończeniu budowy unii bankowej i ograniczeniu nadwyżki handlowej Niemiec, pozostawiając wrażenie, że Berlin gra w Europie niemal wyłącznie pod własne interesy.

Aby uratować koalicję rządową i własne stanowisko, Merkel ogłosiła, że udało jej się uzgodnić na szczycie w Brukseli porozumienie z 14 krajami o readmisji uchodźców, którzy zarejestrowali się w innym państwie Wspólnoty. Ale szereg z nich, w tym Polska, Czechy i Węgry, zdementowało to doniesienie, stwarzając wrażenie, że kanclerz zwyczajnie mija się z prawdą. To był jednak tylko fragment większej gry pozorów mającej wykazać, że udało się Wspólnocie uzgodnić sposób na przełamanie kryzysu migracyjnego. Tylko jaki kraj miałby się zgodzić na powstanie centrów redystrybucji uchodźców? Które państwo zobowiązałoby się do przyjmowania azylantów od innego partnera z Unii? W jaki sposób funkcjonariusze Fronteksu mieliby zatrzymać na granicach UE zdesperowanych imigrantów? – tyleż pytań, na których nie ma odpowiedzi. Trudno natomiast nie dojść do wniosku, że Merkel, która w 2015 r. szeroko otworzyła swój kraj na obcych, teraz idzie w ślady Viktora Orbána, przekształcając Europę w niedostępną dla imigrantów fortecę.

– Stanowisko kanclerz federalnej jest zupełnie jasne: to Włosi decydują, kto przejmuje odpowiedzialność za ich kraj i kto będzie naszym partnerem – powiedział w ub. tygodniu „Rzeczpospolitej" szef Bundestagu i najbliższy współpracownik Merkel Wolfgang Schäuble. Zupełnie inaczej, niż gdy wybuchł kryzys grecki, Berlin odnosi się z pełnym szacunkiem do nowego, populistycznego włoskiego rządu, jakby nie chodziło o ekipę, która za chwilę może rozsadzić unię walutową i Schengen. Ale to kwestia stosunku sił: osłabione Niemcy nie są w stanie uratować przed bankructwem kraju z długiem 2,5 bln euro i mogłyby utonąć wraz z nim. Lepiej więc robić dobrą minę do złej gry.

Przykładów podobnego zachowania, choć mniej spektakularnych, jest więcej. Do tej pory rządy Słowacji i Malty nie rozliczyły się z zabójstwa dziennikarzy tropiących korupcję na szczytach władzy. Trwa też pat w sporze o reformę systemu sprawiedliwości i walkę z korupcją w Rumunii. Zaś trzy lata od przejęcia władzy przez PiS Bruksela nadal nie znalazła skutecznego sposobu wymuszenia rządów prawa w naszym kraju. 1 lipca przewodnictwo w Unii przejął kanclerz Austrii Sebastian Kurz i wszyscy udają, że zapomnieli, iż dzieli on władzę w Wiedniu ze skrajną prawicą. Oficjalnie nie ma sprawy.

Trudno obarczać Angelę Merkel winą za brexit, choć jej odmowa pójścia na ustępstwa w negocjacjach z Davidem Cameronem, szczególnie gdy idzie o prawa imigrantów, przyczyniła się do porażki referendum z czerwca 2016 r. Teraz jednak Bruksela za przyzwoleniem Niemiec znów przygląda się bezczynnie rozpaczliwym próbom Theresy May wypracowania jednolitego stanowiska w rozmowach z Brukselą i uniknięcia katastrofy, jaką spowoduje wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty bez żadnego porozumienia.

Nie lepiej wygląda bilans polityki Merkel poza Unią. Kanclerz potrafiła co prawda wymuszać zgodę całej Wspólnoty na przedłużenie sankcji wobec Rosji, ostatni raz pod koniec czerwca. Ale jednocześnie nie zdołała oprzeć się naciskom koalicjantów z SPD i wstrzymać projektu Nord Stream 2. Powstaje więc niejasny układ, który chętnie wykorzystują przyjaciele Władimira Putina w Europie, od Orbána po Matteo Salviniego.

Ta, którą po wyborze Donalda Trumpa okrzyknięto „przywódcą wolnego świata", także w starciu z amerykańskim prezydentem okazuje się raczej bezsilna. Wystarczy wskazać na próbę uratowania porozumienia atomowego z Iranem, paryskiej umowy klimatycznej czy procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie po przeniesieniu ambasady USA do Jerozolimy.

W Brukseli każdy szczyt jest „historyczny", każda nowa prezydencja „przełomowa", każda nowa inicjatywa francusko-niemieckiego tandemu – „fundamentalna". W ten sposób eurokraci i dziennikarze chcą uzasadnić swoją obecność w unijnej centrali. Jednak prędzej czy później opinia publiczna zrozumie, że Wspólnota coraz bardziej pogrąża się w marazmie i nie ma prawdziwego przywódcy. Jeśli uderzyłby nowy kryzys finansowy albo wybuchłby u granic Europy nowy konflikt jak w Donbasie, skutki mogłyby być tego fatalne.

Europa potrzebuje więc zmiany warty, innego niż Merkel przewodnika. Ale na razie kogoś takiego nie widać. Mógłby nim być Macron, ale za kilka lat, gdy uzdrowi Francję. Takie ambicje żywi też premier Holandii Mark Rutte i Hiszpanii Pedro Sanchez. A w samych Niemczech Christian Lindner, lider liberałów. Na razie jednak wszystko to tylko plany. A bez kapitana Unia skazana jest na dryfowanie. ©?

Widziałem ją w ostatni piątek na szczycie Unii w Brukseli. Jak zawsze w spodniach i żakiecie (tym razem pomarańczowym), otoczona postawnymi ochroniarzami, mówiła na konferencji prasowej krótkimi, wyważonymi zdaniami i zakończyła spotkanie, kiedy Emmanuel Macron nawet się jeszcze nie pojawił w sąsiedniej sali na spotkanie z dziennikarzami.

– U niej wszystko zawsze działa sprawniej – narzekali zmęczeni czekaniem francuscy koledzy.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789