Opozycja, zarówno na lewo jak i na prawo od ruchu La Republique En Marche!, jest w rozsypce. Macronowi brakuje już tylko przejęcia Senatu, aby móc zmienić, gdyby chciał, konstytucję. Ale i to da się zrobić po wyborach za trzy miesiące, tym bardziej że wielu socjalistycznych senatorów jest gotowych przejść pod barwy En Marche!
Jak twierdzą jego znajomi i rodzina, Macron od najmłodszych lat uważał się za kogoś genialnego. Teraz tak zaczyna uważać Francja, a z nią Europa, bo jak inaczej wytłumaczyć, że polityk z drugiej ligi osiągnął w ciągu roku tak wiele?
A jednak są rysy na tym pomnikowym osiągnięciu. W końcu młodego prezydenta wielu poparło niejako z konieczności, aby nie dopuścić do władzy skrajnej prawicy, i z braku wiarygodnego kandydata umiarkowanej prawicy. A w II turze wyborów parlamentarnych rekordowa liczba wyborców wolała pozostać w domu.
Czy więc rzeczywiście Macron okaże się pierwszym od François Mitterranda wielkim prezydentem Francji? Czy pozostawi po sobie reformy, które przebudują kraj i uczynią Paryż równy Berlinowi w Unii, a nawet pozwolą na głęboką integrację strefy euro? Po zdobyciu prezydentury Macron zaczął źle: od forsowania zmiany unijnej dyrektywy o pracownikach delegowanych. Wolał uderzyć w konkurencyjność innych krajów UE, niż wzmocnić Francję. Wbrew nadziejom wielu ekonomistów nie szykuje się też do odchudzenia rozrośniętego ponad miarę państwa. Uważa, że wystarczy liberalizacja rynku pracy i poprawa edukacji.
Ale jednocześnie przez cały miniony rok Macron zaskakiwał sceptyków. Z pewnością zrobi też wiele, aby nie przejść do historii jako prezydent, którego następcą zostanie Le Pen: jest na to zbyt dumny. A to będzie wymagało zasadniczej modernizacji Francji.