Niektóre media rosyjskie poszły dalej, ich zdaniem Kreml chce wykorzystać ochłodzenie w stosunkach między Egiptem i Stanami Zjednoczonymi i wskoczyć na ich miejsce głównego sojusznika. I stąd waga wspólnego wyjazdu do Kairu ministrów spraw zagranicznych i obrony, Siergieja Ławrowa i Siergieja Szojgu. Obaj złożyli podobną wizytę pod koniec 2013 r., zapewniając gospodarzy, że Egipt to dla nich priorytet (i oferując za 2 mld dolarów myśliwce MiG-29).

Przez te prawie cztery lata sytuacja się jednak bardzo zmieniła. Wtedy powiązane z armią władze egipskie były otwarty na nowe sojusze, bo miały za złe Waszyngtonowi, że wspierał islamistycznego prezydenta Mohameda Mursiego, którego w lipcu 2013 r. obaliły.

Teraz prezydent Egiptu, Abdel-Fatah as-Sisi, jest jednak bliskim sojusznikiem Donalda Trumpa. A ściślej króla Arabii Saudyjskiej, a ten tydzień temu zawarł polityczno-militarny układ z Trumpem, okraszony kontraktami na dziesiątki miliardów dolarów. To Salman, Trump i Sisi trzymali dłonie na globusie w centrum antyterrorystycznym w Rijadzie, a zdjęcie z tego wydarzenia, z ich podświetlonymi twarzami, obiegło świat.

Rosja i Egipt wbrew temu, co sugerują media, nie mają podobnych poglądów na temat wojen w regionie: w Syrii, Iraku, Jemenie i Libii. Tylko w tym ostatnim kraju wspierają tego samego gracza - generała Chalifę Haftara. W Syrii, Iraku i Jemenie – Kair popiera tych samych co Rijad, a oni zazwyczaj są wrogami Moskwy lub jej sojuszników.