Zdjęcie jest symboliczne. Libijski generał opuszcza gmach MSZ w Moskwie po spotkaniu z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem. Jest koniec listopada 2016 roku, nie przywykł najwyraźniej do rosyjskiej pogody, na głowie ma czapkę uszankę.
Chalifa Haftar nie ukrywa, dokąd teraz jeździ na konsultacje. A jeszcze kilka lat temu był podejrzewany o współpracę ze służbami amerykańskimi. Mieszkał w USA (gdzie w 1996 roku dostał azyl), zresztą w pobliżu głównej siedziby Centralnej Agencji Wywiadowczej. I gdy nagle, w 2011 roku, w czasie rewolucji przeciwko dyktaturze Muammara Kaddafiego pojechał do ojczyzny, sprawiał wrażenie wysłannika CIA.
– Nie miał jednak bezpośredniego wsparcia ze strony administracji Obamy, był częścią większej całości, sił walczących z Kaddafim – mówi „Rzeczpospolitej" Eran Lerman, ekspert izraelskiego centrum BESA, wcześniej wysoki oficer wywiadu wojskowego Izraela.
Haftar nie doczekał w Libii upadku Kaddafiego, wrócił do Ameryki. Wydawało się, że wiekowy generał (teraz ma 73 lata) nie odegra już żadnej roli.
Odgrywa – i to pierwszoplanową.