– Żyjemy w kraju, w którym prawda ma znaczenie – wyjaśnił Halbe Zijlstra powód swojej dymisji.
W maju 2016 roku przyszły minister był na zjeździe swojej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji. Powiedział wtedy, że dziesięć lat wcześniej uczestniczył w spotkaniu z Władimirem Putinem w jego rezydencji. Tam miał usłyszeć, jak rosyjski prezydent opowiada o idei „Wielkiej Rosji", która miałaby się składać z Rosji, Białorusi, Ukrainy i państw bałtyckich.
– Dokładnie słyszałem odpowiedź Putina na pytanie, co on rozumie pod pojęciem Wielkiej Rosji – mówił wtedy.
Jesienią ubiegłego roku Zijlstra został mianowany szefem MSZ w koalicyjnym rządzie Marka Ruttego. Propagandyści zatrudnieni przez ministra rozpowszechniali w mediach historię spotkania Zijlstra z Putinem, próbując odeprzeć zarzut, że nie ma on odpowiedniego doświadczenia. Akcja zgubiła w końcu ministra i omal nie stała się końcem z trudem powołanego czteropartyjnego, koalicyjnego rządu.
Gdy dziennikarze zaczęli wszystko sprawdzać, Zijlstra w końcu przyznał się, że nie był osobiście na spotkaniu z Putinem, ale „słyszał to od osoby, która tam była". Przyszły minister w tym czasie pracował w brytyjsko-holenderskim koncernie Shell. Rzeczywiście, pojechał do Rosji w 2006 roku, ale w czasie, gdy jego przełożeni rozmawiali z rosyjskim przywódcą, stał za drzwiami. Zijlstra odmawiał ujawnienia źródła swych informacji, aż były dyrektor wykonawczy Shella Jeroen van der Veer sam się przyznał. Zapewniał jednak, że minister „źle zrozumiał" – Putin „mówił o Wielkiej Rosji wyłącznie w kontekście historycznym".