Zacznijmy od przedstawienia głównego bohatera. Hosni Mubarak był prezydentem Egiptu od roku 1981. Postacią znaną paru pokoleniom. A Egipt to najludniejsze i najważniejsze państwo arabskie, polityczny i kulturowy trendsetter świata Arabów i nawet szerzej, sunnitów, Mubarak był więc głównym graczem w regionie.
Nie spodziewał się zapewne, że stanie się też najpotężniejszym politykiem, obalonym przez rewolucje arabskie, rozpoczęte w grudniu 2010 r. w Tunezji.
Bunt odbywał się wszędzie pod hasłem: lud chce zmiany reżimu. Reżim egipski, jak wiele innych, był tak zajęty korupcją i konsumpcją, że nie zauważył, iż dorosło pokolenie, które nie ma szans na pracę i założenie rodziny i nie zamierza się z tym godzić.
Dyktator z Kairu stosował też represje, ale nie tak radykalne jak sąsiad z Libii. Za symbol prześladowań uchodził jego minister spraw wewnętrznych, który - jak mówił mi zaangażowany w obalanie reżimu wybitny pisarz Alaa al-Aswany - przerywał torturowanie przeciwników politycznych tylko po to, by się pomodlić.
Rewolucja egipska zaczęła się 25 stycznia, jedenaście dni po obaleniu dyktatora w Tunezji, prekursorce arabskiej wiosny. Bunt przeżywał wzloty i upadki, przez chwilę wydawało się, że reżim go zdławi - zwolennicy Mubaraka, w tym prorządowi chuligani, przystąpili do kontrataku, najbardziej znany był najazd jeźdźców na wielbłądach, którzy masakrowali protestujących na kairskim placu Tahrir. Wtedy, na początku lutego, dochodziło też do ataków na dziennikarzy, wielu wyjechało, nie doczekawszy końca dyktatora.