– Wygra oczywiście Putin, jeśli tylko podejmie decyzję, że będzie kandydować, co do tego nie ma wątpliwości – powiedział „Rzeczpospolitej" moskiewski analityk Aleksandr Makarkin.
Mimo takiej pewności w ostatnich dniach starego roku Kreml zwołał spotkanie wicegubernatorów ds. polityki wewnętrznej z całej Rosji. Urządził im „seminarium naukowe" na temat tego, w jaki sposób zapewnić w prezydenckich wyborach w 2018 roku jak największą frekwencję. Odpowiedzialny na Kremlu za politykę wewnętrzną były premier Siergiej Kirijenko powiedział urzędnikom, że w marcu 2018 roku „główny kandydat powinien wygrać, otrzymując 70 proc. głosów przy 70-procentowej frekwencji".
Ruch Obrony Praw Wyborców Gołos (który w czasie wyborów 2011 i 2012 roku zbierał dane o naruszeniach w trakcie głosowania) natychmiast oskarżył prezydencką administrację o „mieszanie się do procesu wyborczego". „Społeczeństwo przyjęło te liczby (podane przez Kirijenkę) jako realne zadanie postawione aparatowi państwa, świadczą o tym zresztą wypowiedzi uczestników spotkania" – napisał „Gołos" na swojej stronie internetowej.
– Frekwencja będzie głównym problemem najbliższych wyborów – sądzi Makarkin. Dlatego też Kreml nie odpowiedział w żaden sposób na zarzuty Gołosa, ani nie próbował tłumaczyć, dlaczego wydawał polecenie w sprawie wyniku głosowania. – Prezydenckie wybory to jest główne źródło prawomocności systemu politycznego. Tego nie daje u nas ani konstytucja, ani prawo, ale popularność pierwszej osoby w państwie. Dlatego niska frekwencja może poderwać (stabilność całego systemu politycznego) – w taki sposób rozumuje Kreml, tłumaczył w wywiadzie dla RBK szef rządowego ośrodka socjologicznego WCIOM Walerij Fiodorow.
Zarówno w administracji prezydenta, jak i wśród rządowych socjologów, nie ma ustalonej opinii, w jaki sposób zachęcić Rosjan do głosowania. – Kampania będzie cieszyła się ogromnym zainteresowaniem obserwatorów. Będzie wielu chętnych, by udowodnić, że Putin zwyciężył dzięki fałszerstwom. Dlatego wygrywanie za pomocą urzędników jest niebezpieczne i na Kremlu to rozumieją – sądzi Fiodorow.