- NATO nie chce zostać wciągnięte w realną wojnę. Nie chcą też za bardzo bronić Turcji. Gdyby Sojusz poparł Ankarę (w przypadku konfrontacji Rosji z Turcją - red.), jedyną naszą logiczną odpowiedzią byłoby wprowadzenie wojsk do państw bałtyckich. Bez żadnych strat i w bardzo szybkim tempie. Wszystkie państwa bałtyckie należałyby już do nas. Więc wspierając Turcję, NATO straciłoby państwa bałtyckie – powiedział Michaił Aleksandrow, jeden z kluczowych ekspertów rosyjskiego Centrum Badań Wojskowo-Politycznych, cytowany przez portal Swobodnyje Nowosti. W taki sposób ekspert wspieranego przez rosyjskie MSZ oraz resort obrony centrum odniósł się do słów sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji Nikołaja Patruszewa, który niedawno stwierdził, że „działalność NATO jest głównym zagrożeniem dla Rosji".

- Załóżmy, że w odwecie za nasz samolot bombardujemy jedno z tureckich lotnisk. Turcja natychmiast zamknęłaby dla nas Cieśninę Bosfor. W tej sytuacji mamy tylko jedną drogę – przedostać się przez Cieśninę z użyciem sił bojowych. Doszłoby do eskalacji konfliktu i NATO natychmiast w to by się zaangażowało – mówi.

Zdaniem Aleksandrowa Rosja, poza konfrontacją z Turcją, nie ma czego się obawiać. Jak twierdzi, jest małe prawdopodobieństwo, że dojdzie do eskalacji konfliktu w Donbasie. – Gdy wojna zostanie wznowiona, wprowadzimy tam armię. Ukraina nie jest członkiem NATO. Jedynie Polska może tam wejść, licząc na wsparcie innych krajów NATO. Sojusz jednak nie wesprze w tym Polski, a dla nas będzie to pretekstem, by wkroczyć do państw bałtyckich. Polska nie ma możliwości rozpoczęcia poważnych działań. Zostałaby szybko zmiażdżona – podsumowuje rosyjski ekspert.

Rosyjskie Centrum Badań Wojskowo-Politycznych działa przy Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO). Jest wspierane przez MSZ Rosji oraz koncern zbrojeniowy Almaz-Antej, który produkuje systemy rakietowe i należy do Ministerstwa Obrony Rosji.