To był błąd, którego dziś w domowym zaciszu Nicolas Sarkozy żałuje chyba najbardziej. – Katolicy przez dziesięciolecia byli lekceważeni, nie stanowili znaczącej siły. Sarkozy nie zauważył, że to się zmienia – mówi „Rz" Emmanuel Riviere, dyrektor czołowego instytutu badania opinii publicznej Kantar Public.
W listopadowych prawyborach na byłego prezydenta oddało głos zaledwie 1,8 proc. Francuzów, którzy regularnie chodzą do kościoła. Ich faworytem okazał się głęboko wierzący François Fillon: postawiło na niego 83 proc. „praktykujących regularnie" katolików, 75 proc. tych, którzy „praktykują okazjonalnie", i 68 proc. „katolików niepraktykujących" – wynika z badań OpinionWay.
Dziś widać wyraźnie, że punktem zwrotnym, a raczej kroplą, która przelała czarę goryczy, była ustawa z 2013 r. o legalizacji małżeństw homoseksualnych z możliwością adopcji dzieci. To niespodziewanie zmobilizowało wierzących, powstał ruch Manif pour tous (manifestacja dla wszystkich; w opozycji do Mariage pour tous – małżeństwo dla wszystkich). I choć przegrał (ustawa weszła w życie), to zrodziło się z niego stowarzyszenie Sens commun (zdrowy rozsądek), które poparło kandydaturę Fillona w prawyborach i zapewniło mu w całym kraju działaczy niezależnych od Partii Republikańskiej. Sarkozy, który stawiał na ten partyjny aparat, został na lodzie.
– Legalizacja małżeństw homoseksualnych z możliwością adopcji nie była problemem w Hiszpanii. Dlaczego stała się nim we Francji – nie wiemy. U nas nie ma przecież żadnego oporu wobec eutanazji czy prawa do aborcji – mówi Riviere.
Jego zdaniem wiele wskazuje jednak na to, że manifestacje w 2013 r. i związane z tym zwycięstwo Fillona trzy lata później były tylko zapłonem znacznie poważniejszego zjawiska: reakcji na zagrożenie ze strony islamu.