Wszyscy zbierają pieniądze na pomoc: media, lokalne władze, Kościół, telefonie komórkowe. Nie dlatego, że państwo włoskie nie posiada na to środków. Dlatego, że każdy chce pomóc. W ciągu jednego dnia, wczoraj, tylko w jednym z 20 włoskich regionów, moim Lacjum ze stolicą w Rzymie, mieszkańcy wpłacili na pomocowe konto podane przez władze regionalne 5 milionów euro, czyli jedną trzecią tego, co zebrała w tym roku Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. A to tylko jedna z wielu inicjatyw.

Z pomocą ruszył najbogatszy włoski sport - futbol. Cały dochód weekendowych meczów Napoli - Milan i Fiorentina - Chievo pójdzie na pomoc. Sampdoria i Genoa oddadzą wszystkie wpływy z dwóch najbliższych derbów Genui, kiedy stadion będzie wypełniony do ostatniego miejsca. Trener Juve Allegri zgodził się zjeść kolacje z każdym, kto zapłaci 6 tysięcy euro na pomoc. Już jest ponoć 20 ochotników. Sami Khedira, niemiecki pomocnik Juve dał 20 tysięcy euro podobnie jak jego japoński kolega z Milanu Honda. Takich inicjatyw w serie A i B, która odda 10 procent wszystkich biletowych wpływów, są setki.

Włoscy siatkarze oddadzą premie za srebrny olimpijski medal. Złoty medalista we florecie Daniele Garozzo na pomoc przeznaczył 150 tysięcy euro, które wygrał w konkursie na najbardziej emocjonujące włoskie olimpijskie zwycięstwo w Rio. „Syn wiatru” Andrew Howe, wicemistrz świata w skoku w dal, amerykański przybrany syn Italii, najpierw oddał poszkodowanym krew, a potem swoją odzież, w tym reprezentacyjne dresy i koszulki z napisem Italia. Przez dwa dni pracował w pobliskim Rieti w grupie wolontariuszy zbierając i pakując dary, a na koniec kupił ciężarówkę wody mineralnej i powiózł wszystko do Amatrice, miasteczka którego już nie ma. Zawsze tam trenował. Jak mówi, kilkaset razy stołował się i mieszkał w hotelu „Roma”, którego też już nie ma, więc choćby w ten sposób chciał wywdzięczyć się za gościnność i przyjaźń. Rugbyści L’Aquili, 40 kilometrów od Amatrice, przeżyli tragiczne trzęsienie ziemi w swoim mieście 7 lat temu. Było 309 ofiar, wśród nich ich kolega z drużyny. Gdy o 3.36 rano we środę zbudził ich wstrząs, natychmiast zdzwonili się i bladym świtem wraz z trenerami - 30 chłopa silnych jak tury - przyjechali do Amatrice i przez cały dzień odkopywali zasypanych. W końcu ktoś ich rozpoznał. Zwiedziała się też „Gazzetta dello Sport”. Dziennikarz zadzwonił do trenera Vincenzo Troianiego pytając czy to prawda. A trener na to: „Tak, byliśmy tam, ale nie po to, żeby potem udzielać wywiadów. Ciao”.

Takich i podobnych wzruszających gestów jest bardzo wiele, ale jak donoszą włoskie media, najczęściej sportowcy proszą o totalną anonimowość tłumacząc, że o popularność i podziw walczy się na boisku, a nie pomagając innym. Słowem pogrążony w skandalach dopingowych i komercji sport w chwili próby stanął na wysokości zadania. Potrafił pokazać swoją drugą, piękną i szlachetną twarz.