Za zwołaniem konferencji, oprócz pomysłodawców tego pomysłu: Wenezuelczyków i Algierczyków, opowiedzieli się także Nigeryjczycy, Ekwadorczycy, Irakijczycy oraz Irańczycy. Swój akces do takiej konferencji zgłosiły już także Rosja i Oman, które nie są członkami OPEC. Cały problem jest jednak w tym, żeby na taką konferencję zgodziła się Arabia Saudyjska - kraj, który ma na swoim koncie 1/3 całego wydobycia OPEC i największe możliwości szybkiego wstrzymania i ponownego uruchomienia produkcji.

—Teraz cały problem polega na tym, żeby taka konferencja zakończyła się podjęciem konkretnej decyzji o zmniejszeniu wydobycia, a nie żeby tylko usiąść i rozmawiać - mówił wenezuelski minister ds. ropy Eulogio del Pino po zakończeniu spotkania z irańskim odpowiednikiem Bijanem Namdarem Zangenehem.

Cała akcja namawiania członków kartelu jest zorganizowana przez Wenezuelczyków. Prezydent tego kraju, Nicolas Maduro, wysłał del Pino na objazd wszystkich stolic krajów należących do OPEC. Del Pino będzie jeszcze w Moskwie i w Katarze, potem planuje wizytę w Arabii Saudyjskiej, gdzie czekają go bardzo trudne rozmowy, bo Saudyjczycy jako pierwsi ostro obcięli wydatki i korzystają ze spadku cen ropy jako okazji do zrestrukturyzowania gospodarki.

Na razie zabiegi dążące do zmniejszenia limitów spowodowały wzrost cen ropy do poziomu powyżej 35 dol. na otwarcie w Londynie. Wiadomo jednak, że Irańczycy z jednej strony chcą konferencji, a z drugiej nie ukrywają, że planują wydobywać więcej, niż zapowiadane 4 mln baryłek dziennie.

Na razie możemy się cieszyć niskimi cenami ropy, które są o połowę niższe, od notowań w listopadzie 2014. Wtedy to Saudyjczycy przekonali resztę kartelu, że trzeba zwiększyć wydobycie, żeby pozbyć się zagrożenia ze strony amerykańskich łupków. Odporność „łupkarzy" z USA okazała się jednak większa, niż sądził to OPEC. Ostatnio nafciarze z Teksasu powiedzieli, że ropa po 30 dol. Nie jest dla nich problemem.