Chodzi o tak zwaną bistronomię, czyli spolszczoną wersję czegoś, co Francuzi nazywają „bistronomie". Ten neologizm opisujący nowy trend powstał z połączenia dwóch słów: „bistrot" i „gastronomie".
Pierwsze to nazwa typowych dla Paryża małych lokali będących czymś pomiędzy restauracją a barem. Takie miejsca służyły do tego, aby wypić lampkę wina, a przy tym albo coś szybko przekąsić przy barze, albo zjeść niewyszukany obiad przy jednym z kilku stolików. Bistra, które narodziły się pod koniec XIX wieku, przez lata były w opozycji do klasycznej gastronomii kojarzonej z restauracjami. Aż do czasu, gdy narodziła się bistronomia.
Źródła najczęściej definiują ten trend jako połączenie wykwintnej kuchni, kojarzonej z restauracjami z wyższej półki, z nieskrępowaną atmosferą typową dla starych francuskich bistro i – co szczególnie ważne – z cenami zbliżonymi do tych ostatnich.
Bez białych obrusów
W Polsce bistronomia to nowość, ale we Francji świętuje w tym roku swoje ćwierćwiecze. Za jej ojca uważany jest paryski mistrz rondla Yves Camdeborde, który jako obiecujący młody kucharz szlifował umiejętności w kuchni luksusowego Hotel de Crillon. Znudzony sztywną atmosferą i zniesmaczony wygórowanymi cenami restauracji z najwyższej półki, zdecydował się podążyć inną drogą.
W 1992 roku otworzył na peryferiach XIV Dzielnicy Paryża własną restaurację – La Regalde. Menu zawierało wiele dań typowych dla bistro, które szef przygotowywał jednak z najlepszych produktów, stosując techniki dotąd używane w najlepszych restauracjach.