Nic takiego się nie stało. Andre Gomes gra słabiej, niż oczekiwano, a zdarzyło się, że został wygwizdany przez swoich kibiców. Zdecydował się na udzielenie wywiadu, w którym opowiedział o swoich problemach, stresach i depresji. Klub, który jest szczytem marzeń każdego piłkarza na świecie, dla Portugalczyka stał się przekleństwem.
Andre Gomes, mimo że osiągnął sukces z reprezentacją, nie wytrzymuje presji. Jest tylko człowiekiem, wrażliwym na każdą krytyczną uwagę zasłyszaną z trybun, przeczytaną w gazecie, w internecie, obejrzaną w telewizji. Kiedy czyta i słucha o sobie, że jest słaby, mobilizuje się, aby to zmienić, ale po wejściu na boisko chce tak bardzo, że trzęsą mu się nogi. I znowu mu się nie udaje.
Można powiedzieć brutalnie: skoro nie daje sobie rady z presją, to nie nadaje się do sportu. Ale sportu nie uprawiają jedynie bezrefleksyjne mięśniaki, odporne na wszelką krytykę, bo nie umieją czytać, a subtelne uwagi są dla nich niezrozumiałe. To, co widzimy na boisku, to tylko opakowanie tego, co dzieje się w duszy sportowca, w jego domu. Kibic i często dziennikarz niestety zapominają albo nie chcą wiedzieć, że zawodnik, którego obserwują, ma jakieś życie prywatne, odwiedza rodziców w szpitalu, musi być z dziećmi borykającymi się ze swoimi problemami w szkole. On ma wygrywać bez względu na okoliczności. Kibic płaci i wymaga. Anonimowy kibic w internecie doda jeszcze parę sympatycznych uwag, po których odechciewa się wszystkiego. Modne stało się obrażanie zawodnika za to, że przegrał.
Sportowcy rzadko o tym mówią, bo nie chcą dawać kolejnych powodów do brutalnych ataków w sieci i na trybunach. Przyznanie się do słabości i kłopotów stanowi akt odwagi. Zrobił to Andre Gomes, przed nim Per Mertesacker, Justyna Kowalczyk – mistrzowie świata, a więc osoby, którym się powiodło, ale tylko one wiedzą, jaka była cena sukcesów. Robert Enke, niemiecki bramkarz, który miał szansę wyjazdu na mundial, nie dał sobie rady z depresją. Poczekał na przejeżdżający pociąg i sam zakończył swoje 32-letnie życie.
Tak drastycznych przykładów na szczęście nie ma dużo. Wielu, którzy nie dawali sobie rady z popularnością, nadmiarem pieniędzy, z którymi nie wiedzieli co zrobić, uciekło w alkohol i hazard, ale przynajmniej żyją. Stali się bohaterami książek o zmarnowanych talentach.