Wiosną nie ma lepszej drużyny. Czy występuje w Poznaniu, czy w gościach – jest jednakowo skuteczna. W dodatku gra ładnie dla oka, a to nie jest połączenie częste. W porównaniu z poprzednim sezonem zmieniła się niemal cała linia obrony. Marcin Wasielewski, Lasse Nielsen, Wołodymyr Kostewycz są w Poznaniu od niedawna, a Maciej Wilusz do tej pory wchodził na ogół z ławki rezerwowych. W meczu z Arką tworzyli niezły mur, przez który tylko raz przeleciała piłka. Nawiasem mówiąc, to była pierwsza bramka stracona przez Lecha wiosną. A w lidze, w pięciu kolejnych tegorocznych zwycięstwach, strzelił już czternaście. Szóste zwycięstwo odniósł nad Pogonią w rozgrywkach o Puchar Polski.

Te wyniki robią wielkie wrażenie i nie tyle czekam na kryzys, ile zastanawiam się, czy i kiedy może do niego dojść. Zupełnie niespodziewanie Lech stał się nagle jedyną drużyną, która ma realne szanse na zdobycie podwójnej korony. Skoro w półfinale Pucharu Polski pokonała Pogoń 3:0, to raczej finał ma w kieszeni (rewanż 5 kwietnia w Szczecinie). W tym finale spotka się niemal na sto procent z Arką (wygrała w Suwałkach 3:0). Jak 2 maja na Stadionie Narodowym może wyglądać finał Lech – Arka? Po sobotnim zwycięstwie 4:1 poznaniacy będą mieli przewagę psychologiczną. Ale to jeszcze nie gwarantuje sukcesu. Jakkolwiek by było – będzie ciekawie.

Lech utrzymuje równy wysoki poziom i ma powody do satysfakcji, Lechia – wprost przeciwnie. Po rozpoczynającym sezon efektownym zwycięstwie nad Jagiellonią w Gdańsku chyba nieco za szybko uznano, że pokonując lidera, Lechia sama stała się głównym kandydatem do tytułu mistrza Polski. Tydzień później, po remisie w Niecieczy, ta wiara nieco w Gdańsku osłabła, potem, po bardzo dobrym spotkaniu i zwycięstwie nad Cracovią, wróciła. Można przegrać z Lechem, ale trzeba umieć trzymać nerwy na wodzy. W Poznaniu lechiści dostali trzy czerwone kartki, co było rodzajem samobójstwa. W sobotę, bez Sławomira Peszki i Grzegorza Kuświka, przegrali w Chorzowie.

Oglądając mecz, miałem wrażenie, że wróciła Lechia sprzed kilku miesięcy. Taka, w której są dobrzy piłkarze, ale nie ma dobrej drużyny, bo każdy gra tam dla siebie i trudno się w tej grze doszukać jakiejś myśli taktycznej. Mimo to Lechia cały czas pozostaje jednym z czterech kandydatów do tytułu.

O ile Lechię po pierwszym meczu widziano w roli mistrza, o tyle wielu obserwatorów przekreśliło szanse Jagiellonii. Za szybko. Jeśli drużyna wygrywa 5:0 (z Łęczną), dwa razy po 4:1 (ze Śląskiem i Koroną), to nie można jej lekceważyć. Warto też zwrócić uwagę na Ruch, który wydostał się ze strefy spadkowej. W czterech ostatnich meczach chorzowianie odnieśli trzy zwycięstwa, a raz zremisowali. Dobrą passę rozpoczęli na Łazienkowskiej.