K2 – przerażająca góra cmentarz

K2 fascynuje i zabija, zastawia pułapki od początku wspinaczki do końca, a mimo to ciągle znajdują się ludzie, którzy rzucają jej wyzwanie. Właśnie teraz, jako pierwsza zimą, ten szczyt usiłuje zdobyć polska wyprawa.

Aktualizacja: 04.03.2018 18:32 Publikacja: 03.03.2018 23:01

K2 – przerażająca góra cmentarz

Foto: AdobeStock

Ta góra jest jak cierń. Nie tylko dlatego, że wspinaczka na szczyt drugiej, najwyższej góry świata to cierpienie, ból, strach i wysiłek, na który stać tylko nielicznych. To cierń w sercu dla najlepszych himalaistów, bo wszystkie inne góry już zostały zdobyte zimą, a ta jedna nie chce się poddać. Nie pozwala dokończyć zadania, które Polacy zaczęli i które chcą domknąć. Bo jeśli nie oni, to kto?

K2 strzela ostrą granią prosto w niebo, wygląda, jakby narysowało ją dziecko, ale to góra-zabójca. Niezmiennie pociąga i to nie tylko ludzi, którzy się wspinają, ale nawet tych, którzy Himalaje widzieli z fotela. Chyba nie ma człowieka, który nie kibicowałby polskiej ekspedycji oblegającej K2. Kiedy się okazało, że Polacy lecą w Karakorum, żeby zmierzyć się z ostatnim szczytem niezdobytym zimą, nad Wisłą zapanowało poruszenie, błyskawicznie okazało się, że to sprawa narodowa. Ale nie tylko u nas patrzą z podziwem. Wielki artykuł o polskich „lodowych wojownikach" zamieścił „The New York Times", pisał też „National Geographic".

Rafał Fronia, który brał udział w Narodowej Wyprawie na K2 i do Polski wrócił z urazem ręki, mówi, że jest zdziwiony tym, co się dzieje, i jeszcze czegoś takiego nie przeżywał. – To dobrze, że zapanowało takie poruszenie. Bez względu na to, co się wydarzy, czy chłopcy wejdą czy nie, to w ludziach zostanie wiedza o tym, co robimy, po co jedziemy, i przestaną mówić, że na górę wchodzimy tylko dlatego, że ona tam jest. To wcale nie jest takie proste. To jest nasza pasja, życie, szczęście – mówi „Plusowi Minusowi".

Menażki dla tych, którzy nie wrócili

Nawet Mount Everest nie ma już takiego blasku i nie porywa wyobraźni tak, jak potrafi to zrobić K2. Równolegle z polską wyprawą, która zmaga się z tym szczytem, pod najwyższą górą świata stanęła grupa świetnego hiszpańskiego himalaisty Alexa Txikona. Jego wysiłki śledzą fani wspinania, ale przecież nie porywa to masowej wyobraźni. Mount Everest już w 1980 roku odczarowali Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy, którzy dokonali pierwszego zimowego wejścia.

Nie tylko o to jednak chodzi. Everest jest najwyższy, ale K2 – najtrudniejszy. Zginąć można na każdej górze, ale to właśnie ten szczyt na każdym kroku testuje i odpycha od siebie śmiałków próbujących go zdobyć. Ostrzega, żeby nie podchodzili, bo może być różnie, a na pewno będzie bolało. Ed Viesturs, jeden z najlepszych wspinaczy ostatnich lat, zapisał w swojej książce „K2: Życie i śmierć na najbardziej niebezpiecznej górze", że chociaż miał już za sobą Mount Everest i Kanczendzongę, to wchodząc na górę gór, zdawał sobie sprawę, że to zupełnie inna liga. Mimo to znajdują się chętni, którzy wykupują udział w komercyjnych wyprawach. Być na Mount Evereście to szpan, ale być na K2 to prawie jak wylądować na Księżycu.

Góra Gór robi piorunujące wrażenie nawet widziana z daleka. Wyłania się nagle zza innych szczytów, a jej ogrom jest niesamowity. Marcin Kaczkan, który znalazł się w składzie Narodowej Wyprawy, wspominał, że gdy po raz pierwszy szedł pod K2, zastanawiał się, która to jest „jego" góra. A potem nagle stanął jak wryty, widząc ogrom, który paraliżował.

Na filmie o tragicznej wyprawie z 2008 roku (o której opowiemy nieco dalej) Fredrik Strang, jeden z uczestników, wspomina, że po raz pierwszy czegoś bardzo pragnął i jednocześnie miał ochotę stamtąd uciec.

– Porównałem K2 do kompilacji syreny i rosiczki. Woła nas, wspinaczy, swoim pięknym, syrenim śpiewem. Jesteśmy zauroczeni, zahipnotyzowani, nie jesteśmy w stanie się jej oprzeć. Od pierwszego wejrzenia chcemy się w nią wbić czekanami i rakami, chcemy się z nią mocować. A ta góra nas zjada i wypluwa. To jest tak naprawdę cmentarz. Idąc pod ścianę, widzieliśmy fragmenty ludzkich zwłok. To, co wydarzyło się na tej górze 20, 25, 30 lat temu, jest oddawane przez górę teraz. Lodowiec odkrywa fragmenty butów, w których dalej są ludzkie nogi – mówi „Plusowi Minusowi" Rafał Fronia.

K2 przyciąga i fascynuje chyba właśnie dlatego, że jest tak niedostępna, że łatwiej tam zginąć, niż wejść na szczyt, a lista tych, którzy nie wrócili, goniąc za marzeniem, jest przerażająco długa. Może nie tak długa, jak ta z Mount Everestu, ale tylko dlatego, że mniej osób próbuje rzucać wyzwanie Górze Gór. Jeśli jednak weźmie się pod uwagę, ile osób zginęło (ponad 80), a ile dotarło na szczyt (ponad 300) od pierwszego wejścia na K2 w 1954 roku, to widać, że prawdopodobieństwo powrotu z takiej wyprawy jest stosunkowo małe. Dla tych, którzy poszli i nie wrócili, towarzysze zostawiają menażki z wybitym nazwiskiem, krajem pochodzenia. Nie każdego udaje się znieść z powrotem do bazy, żeby pochować go w rodzinnych stronach. Zostają na stokach góry, której rzucili wyzwanie, a ona to wyzwanie przyjęła.

Ogromna większość tych, którzy zginęli na K2, wspinała się latem. Mało kto myśli o wchodzeniu na ten szczyt w innej porze roku (wyprawa, która wyruszyła w grudniu 2017 roku, jest ledwie czwartą taką w historii), bo żeby pójść na K2 w zimie, trzeba jeszcze więcej umiejętności, odwagi, pieniędzy i samozaparcia. A jeśli już nawet uda się to wszystko zgromadzić, trzeba jeszcze wielu śmiałków, bo ogrom pracy, może przerosnąć siły małego zespołu.

Kask wyglądał jak po gradobiciu

Skąd się bierze trudność, skoro gdzie indziej jest wyżej, gdzie indziej momentami może być bardziej stromo, a wszędzie jest tak samo zimno? – Wyjątkowość tej góry polega na tym, że przy dość dużej trudności technicznej jest jeszcze bardzo wysoka. Połączenie tych dwóch czynników sprawia, że tak trudno na nią wejść. Wspinaczkowo nie ma nic ekstremalnego. Nie zdarza się, że się zatrzymujemy, bo nie jesteśmy w stanie czegoś przejść. Pokonujemy przeszkody, ale idziemy cały czas na przednich zębach raków. Trzeba mieć mocne łydki, bo kiedy przez osiem godzin stoi się na palcach, to wieczorem nogi płoną. Na Broad Peak zdarzają się miejsca mniej strome, gdzie można sobie odpocząć. Tutaj cały czas jest stromo – tłumaczy „Plusowi Minusowi" Rafał Fronia.

Ta góra sprawdza i testuje od początku do końca, i nie przestaje nawet, gdy się wydaje, że najtrudniejsze już było i teraz powinno być lepiej i bezpieczniej. Już samo dotarcie w pobliże góry nastręcza wiele trudności. Trzeba przejść o wiele więcej kilometrów niż pod Mount Everest, po drodze przeprawiać się przez rzeki, a wszystko w mrozie lub skwarze. Jak pisał w swoim blogu Janusz Gołąb, który zdobywał K2 latem 2014 roku i znalazł się w składzie zimowej wyprawy, latem temperatury potrafią się wahać od minus 12 do plus 45 stopni. Po drodze nie ma herbaciarni, które bywają w Nepalu.

Kiedy już dotrze się pod K2, można założyć bazę i rozpocząć wspinaczkę, a właściwie aklimatyzację, czyli nieustanne wchodzenie w górę i w dół, połączone z zakładaniem lin poręczowych. Niemal przez cały czas zbocze idzie stromo w górę. Długimi fragmentami, jak opisują to ci, którzy się tam wspinali, trzeba wisieć na linach i nie jest to zabezpieczenie „na wszelki wypadek", ale konieczność, bez której praktycznie nie da się iść w górę. Nawet na ostatnim odcinku, tuż przed szczytem, góra nie odpuszcza i zastawia pułapki. Trzeba przejść przez tzw. Szyjkę Butelki, gdzie przez kilka godzin nad głową wisi potężny blok lodowy, tzw. serak. Do tego dochodzi wiatr, który w Karakorum jest silniejszy niż w Himalajach, a K2 jest najbardziej wysuniętym na północny zachód szczytem, a więc pierwszy stawia opór arktycznym masom powietrza.

Jeśli już uda się dotrzeć na wysokość ok. 7600 m, gdzie zazwyczaj alpiniści zakładają obóz czwarty, a okno pogodowe, kiedy wiatr przycicha, pozwoli na zaatakowanie szczytu, to trzeba wchodzić i schodzić bardzo szybko. Wszystko dzieje się na wysokości powyżej 8000 m, gdzie w powietrzu jest tylko 30 proc. tlenu, którym normalnie oddychają ludzie. Latem jest ciężko, a zimą trudności rosną, bo wiatr szaleje z większą siłą, a dzień jest krótszy. Problemy są z rozstawieniem namiotu, z wysuszeniem śpiwora, z przymocowaniem namiotu tak, żeby nie odleciał w trakcie wichury, bo i takie historie mogą się przytrafić.

Wcale nie trzeba być na szczycie K2, żeby otrzeć się o śmierć. Pułapki czekają na każdym kroku, zwłaszcza że pogoda w Karakorum potrafi wariować i mimo najdokładniejszych prognoz – być nieprzewidywalna. Polacy, którzy wybrali Drogę Basków, bo jest najkrótsza i dlatego dająca nadzieje na sukces, zostali zaskoczeni przez deszcz spadających kamieni. To, że nikt nie zginął podczas wspinaczki, można chyba nazwać cudem.

Nie wiedzieli, co może ich spotkać? Przecież wielu z nich wchodziło już na K2 latem, a niektórzy nawet zimą. Okazuje się, że Góra Gór po raz kolejny zastawiła pułapkę na tych, którzy próbują ją zdobyć.

– Zimą w Karakorum praktycznie nie pada śnieg, a wiatr poleruje górę do gołego kamienia. Jakby tego było mało, w nocy na 6000 m temperatura spada do minus 50 stopni i to jest normalne, a około 9 rano, kiedy wychodzi słońce, to widziałem, jak po skale płynęła woda, czyli jest jakieś plus 10 stopni. Żaden lód tego nie wytrzyma. Nie ma śniegu, nie ma lodu i kamień samoczynnie wypada, leci w dół i atakuje ludzi – opowiada Fronia. Wspomina miejsce, w którym zwęża się wcięcie w stoku zwane kuluarem, a kamienie spadają. – Unik w lewo, w prawo, ale jesteśmy wpięci w linę i możemy się przesunąć o pół metra. Najpierw jeden z tragarzy, Ali, dostał kamieniem. Potem kask Darka Załuskiego wyglądał jak po gradobiciu. Adam dostał odbitym kamieniem w nos. Na początku myśleliśmy, że to my zrzucaliśmy kamienie przy wspinaniu. Potem się okazało, że dostawał również pierwszy, idący w ścianie – mówi.

Jakby tego było mało, na Fronię i wspinającego się z nim w parze Piotra Tomalę o mało nie zeszła lawina. Oberwał się ogromny serak, a himalaiści uciekli dosłownie w ostatniej chwili. Można powiedzieć, że kamień, który uderzył Rafała Fronię w rękę, uratował tej dwójce życie – według planu powinni być wtedy wyżej i wielka bryła lodu spadłaby prosto na nich. Takie obrywające się kawały lodu i spadające kamienie to też specyfika K2. Na innych ośmiotysięcznikach nawet zimą podobne atrakcje się nie zdarzały.

W takiej sytuacji, przy takim zagrożeniu nie ma miejsca na najmniejszy błąd, bo może się to skończyć śmiercią. Kiedy organizm jest wycieńczony wysokością i wspinaczką, a powyżej 8000 m nie może się zregenerować, bardzo łatwo o chwilę dekoncentracji, która może się okazać tragiczna w skutkach. Dlatego wejście na K2 to tylko część zadania. Jeszcze trudniejsze może się okazać zejście, zwłaszcza w zimie, gdy dzień jest krótki, a okno pogodowe w każdej chwili może się skończyć. Jedna z największych tragedii na K2 wydarzyła się w momencie schodzenia ze szczytu. Członkowie wyprawy z 2008 roku dotarli na wierzchołek dość późno, a oberwany serak pozrywał liny poręczowe, po których alpiniści mieli schodzić. Część zaczęła schodzić po ciemku, część chciała zaczekać do rana. W sumie, z powodu różnych błędów, podczas tej wyprawy zginęło dziesięciu himalaistów z siedmiu krajów oraz jeden pakistański tragarz.

Z rewolwerem w ręku

Góra-zabójca nie zna litości. Simone Moro, jeden z najlepszych alpinistów świata, opowiadał, że na K2 się nie wspina, bo tak obiecał żonie. Miała sen, że właśnie na tej górze zginie. Czy to tylko zwykła ostrożność, czy też K2 ma w sobie coś mistycznego? Może dlatego jako jednego z pierwszych przyciągnęła człowieka, który z mrokiem i śmiercią chciał być za pan brat. W 1902 roku w składzie wyprawy dowodzonej przez Oscara Eckensteina znalazł się Aleister Crowley, okultysta i alpinista w jednej osobie – niektórym znany jako Mistrz Bestia. Czego tam szukał? Czy ciągnęło go samo wyzwanie, czy może szukał doznań duchowych po pobycie w Indiach?

Śmiałkowie od początku natrafili na trudności. Eckenstein tuż po przybyciu do Indii został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa – wszak ten teren był miejscem wielkiej gry ówczesnych imperiów: brytyjskiego i rosyjskiego. Kiedy już wyprawa dotarła pod K2, na przeszkodzie stanęła pogoda. Mimo podjęcia kilku prób góry nie udało się zdobyć. Crowley był tym, który sugerował zmianę trasy i ruszenie przez miejsce nazwane kilka lat później Żebrem Abruzzów, ale został przegłosowany. Po kilku tygodniach w zimnie, na wietrze, przy rozrzedzonym powietrzu, bez zabezpieczeń, które mają do dyspozycji dzisiejsze wyprawy, członkowie ekspedycji byli na skraju wyczerpania psychicznego. Wtedy ujawniła się kolejna pułapka, którą góra zastawia na wspinaczy. Do kłótni dochodziło już wcześniej, ale podczas jednej ze scysji Crowley wyciągnął rewolwer, chcąc uspokoić swojego towarzysza. Na szczęście nie zdążył strzelić. Rewolwer wytrącono mu z ręki, a sam Crowley dostał cios w brzuch. To ostudziło nastroje.

Wspinanie to wyzwanie nie tylko dla ciała, ale także dla ducha. – Trzeba umieć zamknąć się z innymi w namiocie na trzy miesiące i nie zagryźć partnera. Czasami o wiele trudniej jest góry nie zdobywać, niż zdobywać. Kiedy mamy czekany w ręku, kiedy jest akcja, człowiek nie myśli, tylko działa. Gdy psuje się pogoda i to nie na godzinę, dzień czy dwa, tylko na dwa tygodnie, i przez ten czas nie da się wysunąć nosa z namiotu, wtedy zaczynają się problemy, dołowanie, frustracje i czasami ludzie sobie z tym nie radzą. Pod K2 nie było kłótni w zespole, chociaż widziałem kiedyś pod różnymi górami sytuacje, w których partnerzy wyciągali siekiery do rąbania lodu, stawali naprzeciw siebie i dawali sobie po twarzach – mówi „Plusowi Minusowi" Rafał Fronia.

Jak wielkie emocje rządzą wspinaczką na K2, najlepiej widać na przykładzie samotnej akcji Denisa Urubki. Urodzony w Kazachstanie alpinista (ma również polskie obywatelstwo) chciał koniecznie zdobyć górę przed końcem lutego, bo jak uważał, tylko wtedy wejścia na szczyt liczą się jako zimowe. Zaatakował szczyt sam, nie powiadomiwszy współtowarzyszy. Naruszył zasady panujące w górach, wiedząc, że może zginąć. Nie wziął radia, bo w przypadku kłopotów nie chciał pomocy, nie chciał narażać innych członków wyprawy. Wyszedł, był wysoko, ale na wierzchołek się nie dostał ale przeżył. Czy umówił się z górą, że jeszcze do niej wróci?

Ta góra jest jak cierń. Nie tylko dlatego, że wspinaczka na szczyt drugiej, najwyższej góry świata to cierpienie, ból, strach i wysiłek, na który stać tylko nielicznych. To cierń w sercu dla najlepszych himalaistów, bo wszystkie inne góry już zostały zdobyte zimą, a ta jedna nie chce się poddać. Nie pozwala dokończyć zadania, które Polacy zaczęli i które chcą domknąć. Bo jeśli nie oni, to kto?

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Jan Maciejewski: Granica milczenia
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Upadek kraju cedrów