Goszcząca w programie Jacka Nizinkiewicza skrytykowała publikację "Gazety Wyborczej", która napisała o zajmowaniu przez Kaję Godek stanowiska w radzie nadzorczej Warszawskich Zakładów Mechanicznych. - Środowiska aborcjonistów, które są bardzo mocno usadowione w wielu miejscach, również w mediach, wczoraj zaatakowała mnie "Gazeta Wyborcza". Gratuluję refleksu, bo po 2,5 roku znalazła rzecz publicznie dostępną w KRS-ie - zwróciła uwagę.
- "Gazeta Wyborcza" nieustannie podnosi larum, że rodziny żyją w trudnej sytuacji, że należy dbać o rodziny, które mają niepełnosprawne dzieci, tymczasem mnie próbuje zwolnić z pracy. To jest oczywisty lincz - oceniła Godek.
Samą publikację nazwała "informowaniem w tonie skandalu". - Ja wiem, że firma, w której pracuję, jest w tej chwili bombardowana przez dziennikarzy tego medium, że tam wpływają wnioski, dzwonią telefony, są pisane maile w tej sprawie. Firma ma się tłumaczyć, dlaczego ja zostałam zatrudniona. Tam oczywiście jest oddelegowana osoba do kontaktu z mediami i można się kontaktować, bo to jest informacja, która nie jest tajemnicą - mówiła.
Godek zwróciła uwagę na czas, w którym informacje o jej zatrudnieniu w radzie nadzorczej WZM pojawiły się w mediach. - Wyciągnięto to w momencie, kiedy "Czarny protest" organizuje nagonkę na inicjatywę "Zatrzymaj Aborcję". To jest oczywisty element nagonki na mnie. Ja chcę też powiedzieć, że w mediach społecznościowych, na profilach aborcjonistów, są pozakładane wątki, gdzie się nawołuje do niemalże fizycznej rozprawy ze mną. Jest np. założony wątek, gdzie ludzie piszą "ona gdzieś mieszka, chodzi gdzieś po ulicy, gdzieś chodzi do sklepu, urządźcie jej piekło" - opowiadała.
Pytana przez Jacka Nizinkiewicza, czy zgłasza takie sprawy służbom, pełnomocniczka projektu "Zatrzymaj Aborcję" stwierdziła, że "nie wychodziłaby wówczas z policji". - Jest tego taka ilość, że ja jestem w tej chwili sterroryzowana, zastraszona, jestem naprawdę w sytuacji takiej, że zaczynam się bać o swoje i mojej rodziny bezpieczeństwo fizyczne - mówiła.