Witold Zontek: Tu nie ma konstytucji, a tam trybunału. No i co?

Fakt, że w jakimś kraju nie ma organu nazwanego „trybunałem" lub „sądem konstytucyjnym", nie upoważnia do wniosku, że nie ma tam kontroli zgodności działań władzy ustawodawczej lub wykonawczej z prawami podstawowymi – pisze naukowiec Witold Zontek.

Aktualizacja: 17.09.2016 23:05 Publikacja: 17.09.2016 00:01

Witold Zontek: Tu nie ma konstytucji, a tam trybunału. No i co?

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W nieustającym sporze o Trybunał Konstytucyjny co jakiś czas słyszy się, że w jakimś kraju tzw. starej UE nie ma w ogóle sądu konstytucyjnego, ba – czasem i spisanej konstytucji. Intencja zdaje się oczywista: nikt nie przykłada tam do tego takiej wagi jak niektóre instytucje europejskie do sprawy polskiej. Nie są to co prawda wypowiedzi naukowe, lecz przedstawiają obraz, z którego wynika zbędność sądownictwa konstytucyjnego w funkcjonowaniu zdrowej demokracji. Niestety wiele z tych wypowiedzi przekłamuje rzeczywistość. Nie chodzi tutaj wcale o teoretyczną dyskusję o sensie i kształcie sądownictwa konstytucyjnego, ale o przedstawienie suchych faktów, które można obiektywnie zweryfikować.

Pułapka ekspertów

Przykładem takiej wypowiedzi jest artykuł autorstwa Elżbiety Królikowskiej-Avis z 16 sierpnia 2016 r. opublikowany na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (następnie w całości w portalu wpolityce.pl). Autorka przedstawia się jako ekspert w sprawach brytyjskich, co powoduje, że Czytelnik zapewne zakłada rzetelność tekstu. Zdumienie jednak budzi lektura szczegółowego wywodu o roli, jaką Izba Lordów odgrywa w systemie sądownictwa Wielkiej Brytanii. Fragment ten prima facie brzmi przekonująco i zdaje się potwierdzać szeroką wiedzę ekspercką autorki. Z przykrością jednak trzeba odnotować, że jest nieaktualny. I to od blisko dekady. Najwyraźniej umknęło autorce, że ustawą o reformie konstytucyjnej (Constitutional Reform Act 2005) ustanowiono Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa (SNZK). Przejął on kompetencje orzecznicze Izby Lordów w duchu silniejszego rozdzielenia władzy sądowniczej od ustawodawczej i wykonawczej, na wzór standardów trójpodziału władzy przyjętych na kontynencie. Dalej autorka sygnalizuje także istnienie funkcji Lorda Kanclerza, który „liczy sobie 1400 lat i wchodzi w skład gabinetu ministrów, z jednej strony kontroluje funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, a z drugiej – strzeże jego niezależności". Niestety i tutaj spotykamy nieścisłość, gdyż ta sama ustawa, która utworzyła SNZK, przeniosła 3 kwietnia 2006 r. uprawnienia nadzoru nad sądownictwem na Lorda Głównego Sędziego (Lord Chief Justice). Wybierany jest spośród sędziów przez odrębny i niezależny organ – Sądową Komisję Nominacyjną (Judicial Appointments Commission). W przeciwieństwie do Lorda Kanclerza, nie jest on członkiem Gabinetu.

Wspomniana publikacja skłania do bardziej krytycznego przyjrzenia się wszelkim prasowym pseudoanalizom dotyczącym sądownictwa konstytucyjnego w aspekcie prawnoporównawczym. Zacząć wypada od skądinąd oczywistego stwierdzenia, że systemy prawne ze względu na odmienne uwarunkowania polityczno-historyczne ewoluowały w różny sposób. Ów kontekst historyczny doprowadził do wykształcenia się kilku modeli kontroli poczynań władzy, w tym konstytucyjności prawa stanowionego. Bez ryzyka większego błędu można wyróżnić przynajmniej trzy teoretyczne modele reakcji na brak konstytucyjności prawa stanowionego.

Pierwszy to model sądowej nadrzędności, w którym to do organu sądowego (lub innego cieszącego się autonomią, niezależnością i prestiżem organu – np. Rady Konstytucyjnej we Francji) należy ocena zgodności ustaw z konstytucją (lub innymi nadrzędnymi aktami prawnymi dotyczącymi materii praw obywatelskich, tzw. Bill of Rights) i decyzja o derogacji norm lub odmowie ich stosowania. Do tak umocowanego sądu (sądów) należy ostateczna decyzja w przedmiocie wykładni konstytucji, która zasadniczo może być „obalona" przez ustawodawcę dopiero w procedurze zmian samej konstytucji. W tym modelu można wyróżnić kilka wariantów m.in. skoncentrowanej rozproszonej, czy też konkretnej i abstrakcyjnej kontroli. W pewnym uproszczeniu kontrola konkretna i rozproszona charakteryzuje ustrój Stanów Zjednoczonych, a skoncentrowana i abstrakcyjna dominuje w Europie. Są też modele mieszane.

Drugi model, pozostający w opozycji do pierwszego, oparty jest na tradycyjnym poglądzie o nadrzędności parlamentu, w którym ochrona praw obywateli leży w demokratycznie wybranym organie ustawodawczym, a efekty jego prac nie mogą być podważane przez sądy. Tutaj też można zidentyfikować pewne wariacje tej koncepcji – od domniemania, że z uwagi na demokratyczny mandat i odpowiednie procedury ustawodawca nie wydaje niekonstytucyjnych aktów po twarde realpolitik – parlament możne uchwalić ustawę sprzeczną z prawami podstawowymi, ewentualnie ponosząc tego polityczne konsekwencje w kolejnych wyborach. Wskazuje się, choć nie do końca precyzyjnie, że z tego typu rozwiązaniem mamy do czynienia m.in. w Wielkiej Brytanii.

Szwedzki przykład

Trzeci to tzw. model słabej kontroli sądowej (weak-form judicial review), w którym sądy mogą w nadzwyczajnych przypadkach niekonstytucyjności ustaw orzekać w tej sprawie (np. wydając deklaracje o sprzeczności z prawami podstawowymi lub uchylać normy). Tytułem przykładu w Szwecji na etapie prac legislacyjnych wymagana jest opinia Rady Legislacyjnej (Lagradet) złożonej z sędziów SN i NSA. Jeżeli parlament zignoruje opinię Rady o niekonstytucyjności ustawy lub nie zasięgnie jej w ogóle, sądy mogą w ramach kontroli następczej uchylić ustawę. Gdy natomiast Rada stwierdzi zgodność projektu z konstytucją, nie jest praktycznie możliwe odmienne następcze orzeczenie sądu (T. BULL, Judges without a Court – Judicial Preview in Sweden, in T. CAMPBELL, K.D. EWING, A. TOMKINS (eds.), The Legal Protection of Human Rights: Sceptical Essays, OUP, Oxford, 2011). Model trzeci obecnie charakteryzuje, obok państw skandynawskich, także systemy prawne Nowej Zelandii oraz w pewnym zakresie Australii (tak m.in. F. Duranti, New Models of Constitutional Review, Comparative Law Review vol. 4 no. 1 2014). Ponadto przykład Sądu Najwyższego Izraela pokazuje, jak system może ewoluować, przechodząc od koncepcji supremacji parlamentu do supremacji sądownictwa (wnikliwie opisuje ten proces zachodzący w tamtejszym orzecznictwie A. Rataj w znakomitej książce „Sąd Najwyższy Izraela jako sąd konstytucyjny", wyd. Austeria 2016).

W Wielkiej Brytanii zaś w kręgach akademickich toczy się dyskusja, czy SNZK powinien mieć możliwość uznawania ustaw za niekonstytucyjne na wzór jego amerykańskiego odpowiednika, który takie prawo „odczytał" z konstytucji w słynnym orzeczeniu Marbury vs. Madison (1803). Faktem jest, że systemowo SNZK nie ma formalnie kompetencji do uchylania niezgodnych z prawami podstawowymi norm ustawowych, tak jak czyni to niemiecki czy polski TK. Nie oznacza to jednak w żadnej mierze, że obywatele Wielkiej Brytanii pozbawieni są takiej ochrony prawnej. Brak możliwości kwestionowania konstytucyjności prawa stanowionego nie zamyka drogi sądowej do negowania konkretnych opartych na nim decyzji władzy. Dalej, tradycja common law i jego współistnienie i przenikanie z prawem stanowionym przez parlament daje sądom szerokie możliwości wykładni przepisów w taki sposób, by uzyskać rezultat zgodny z istotą ochrony praw podstawowych (składających się na brytyjską konstytucję). Tak np. jasno wynika z orzeczenia R v Secretary of State for the Home Department, Ex p Simms [2000] 2 AC 115, w którym wskazano, że parlament może nieskrępowanie uchwalać prawo sprzeczne z podstawowymi prawami człowieka, gdyż jest to jego suwerenna decyzja polityczna, której cenę decyduje się ponieść. Gdy jednak brak jasnego i precyzyjnego sformułowania, że intencją ustawodawcy było ustanowienie konkretnej normy jawnie sprzecznej z konstytucją, sądy mają obowiązek wykładni przepisu w sposób gwarantujący obywatelowi przestrzeganie jego praw. Zresztą w przypadku ustawy o prawach człowieka (Human Rights Act 1998) wprost nakazane jest takie interpretowanie prawa, by uzyskać zgodność z regulacjami europejskiej konwencji praw człowieka i podstawowych wolności. Ustawa ta przesądza, że uznanie danej regulacji za niezgodną z konwencją nie wpływa na jej obowiązywanie, lecz określone sądy mogą wydać tzw. deklaracje o niezgodności sygnalizujące parlamentowi problem.

Zresztą odnotować należy także orzeczenia SNZK, w którym pojawiają się akcenty bliskie koncepcji kontroli konstytucyjnej zgodnie z modelem pierwszym W sprawie Ahmed, [2010] UKSC 2 chodziło o kwestię kryteriów uznania osoby za powiązaną z terroryzmem i wydania nakazu m.in. zamrożenia jej aktywów na podstawie United Nations Act 1946 w wykonaniu rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Obok zasadniczej merytorycznej kwestii SNZK wskazał, że prawo do sądu jest fundamentalnym prawem człowieka gwarantowanym nie tylko przez EKPCz, ale też common law. W nieco zawoalowany sposób podkreślił, że trudno sobie w ogóle wyobrazić możliwość odebrania komukolwiek uprawnienia do kwestionowania naruszenia jego praw przed sądem. Jeżeli już teoretycznie miałoby się tak stać, to parlament musiałby wyraźnie o tym przesądzić. Stąd przyjęto apelacje osób objętych nakazem i orzeczono co do meritum. Ta wypowiedź Sądu (teza 246 i 249 orzeczenia) pokazuje sposób myślenia sędziów brytyjskich o ocenie konstytucyjności ustawodawstwa. Zaniechanie legislacyjne odczytano prokonstytucyjnie, czyli zapewniono drogę sądową. Jest to już połowa drogi do znanej nam z polskiego systemu prawnego kontroli konstytucyjności. Przykładowo, polski SN (sprawa IV KZ 13/14) stwierdził, że orzeczenie przez TK (w wyroku z dnia 8 października 2013 r., K 30/11) niekonstytucyjności ustawowego braku możliwości zażalenia się na odmowę ustanowienia oskarżonemu obrońcy z urzędu (art. 81 k.p.k.) oznacza, że sądy decydując o takiej odmowie przed odpowiednią zmianą niekonstytucyjnych przepisów powinny wprost stosować przepisy konstytucji dotyczące prawa oskarżonego do obrony i zaskarżania decyzji procesowych wydanych w pierwszej instancji. Dostrzec można, że decyzje SNZK w sprawie Ahmed oraz polskiego TK w sprawie K 31/11 od strony konsekwencji dla obywatela mają niemal identyczny charakter. I tu, i tu oceniano milczenie ustawodawcy, stosując optykę praw człowieka.

Fakt zatem, że w jakimś kraju nie ma organu nazwanego „trybunałem" lub „sądem konstytucyjnym", nie upoważnia do wniosku, że tam kontrola zgodności działań władzy ustawodawczej lub wykonawczej z prawami podstawowymi nie istnieje. Zresztą trudno zrozumieć entuzjazm osób, które tak twierdzą.

Autor jest doktorem nauk prawnych na UJ

W nieustającym sporze o Trybunał Konstytucyjny co jakiś czas słyszy się, że w jakimś kraju tzw. starej UE nie ma w ogóle sądu konstytucyjnego, ba – czasem i spisanej konstytucji. Intencja zdaje się oczywista: nikt nie przykłada tam do tego takiej wagi jak niektóre instytucje europejskie do sprawy polskiej. Nie są to co prawda wypowiedzi naukowe, lecz przedstawiają obraz, z którego wynika zbędność sądownictwa konstytucyjnego w funkcjonowaniu zdrowej demokracji. Niestety wiele z tych wypowiedzi przekłamuje rzeczywistość. Nie chodzi tutaj wcale o teoretyczną dyskusję o sensie i kształcie sądownictwa konstytucyjnego, ale o przedstawienie suchych faktów, które można obiektywnie zweryfikować.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Prawo w Firmie
Trudny państwowy egzamin zakończony. Zdało tylko 6 osób
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Reforma TK w Sejmie. Możliwe zmiany w planie Bodnara