W nieustającym sporze o Trybunał Konstytucyjny co jakiś czas słyszy się, że w jakimś kraju tzw. starej UE nie ma w ogóle sądu konstytucyjnego, ba – czasem i spisanej konstytucji. Intencja zdaje się oczywista: nikt nie przykłada tam do tego takiej wagi jak niektóre instytucje europejskie do sprawy polskiej. Nie są to co prawda wypowiedzi naukowe, lecz przedstawiają obraz, z którego wynika zbędność sądownictwa konstytucyjnego w funkcjonowaniu zdrowej demokracji. Niestety wiele z tych wypowiedzi przekłamuje rzeczywistość. Nie chodzi tutaj wcale o teoretyczną dyskusję o sensie i kształcie sądownictwa konstytucyjnego, ale o przedstawienie suchych faktów, które można obiektywnie zweryfikować.
Pułapka ekspertów
Przykładem takiej wypowiedzi jest artykuł autorstwa Elżbiety Królikowskiej-Avis z 16 sierpnia 2016 r. opublikowany na stronie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (następnie w całości w portalu wpolityce.pl). Autorka przedstawia się jako ekspert w sprawach brytyjskich, co powoduje, że Czytelnik zapewne zakłada rzetelność tekstu. Zdumienie jednak budzi lektura szczegółowego wywodu o roli, jaką Izba Lordów odgrywa w systemie sądownictwa Wielkiej Brytanii. Fragment ten prima facie brzmi przekonująco i zdaje się potwierdzać szeroką wiedzę ekspercką autorki. Z przykrością jednak trzeba odnotować, że jest nieaktualny. I to od blisko dekady. Najwyraźniej umknęło autorce, że ustawą o reformie konstytucyjnej (Constitutional Reform Act 2005) ustanowiono Sąd Najwyższy Zjednoczonego Królestwa (SNZK). Przejął on kompetencje orzecznicze Izby Lordów w duchu silniejszego rozdzielenia władzy sądowniczej od ustawodawczej i wykonawczej, na wzór standardów trójpodziału władzy przyjętych na kontynencie. Dalej autorka sygnalizuje także istnienie funkcji Lorda Kanclerza, który „liczy sobie 1400 lat i wchodzi w skład gabinetu ministrów, z jednej strony kontroluje funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, a z drugiej – strzeże jego niezależności". Niestety i tutaj spotykamy nieścisłość, gdyż ta sama ustawa, która utworzyła SNZK, przeniosła 3 kwietnia 2006 r. uprawnienia nadzoru nad sądownictwem na Lorda Głównego Sędziego (Lord Chief Justice). Wybierany jest spośród sędziów przez odrębny i niezależny organ – Sądową Komisję Nominacyjną (Judicial Appointments Commission). W przeciwieństwie do Lorda Kanclerza, nie jest on członkiem Gabinetu.
Wspomniana publikacja skłania do bardziej krytycznego przyjrzenia się wszelkim prasowym pseudoanalizom dotyczącym sądownictwa konstytucyjnego w aspekcie prawnoporównawczym. Zacząć wypada od skądinąd oczywistego stwierdzenia, że systemy prawne ze względu na odmienne uwarunkowania polityczno-historyczne ewoluowały w różny sposób. Ów kontekst historyczny doprowadził do wykształcenia się kilku modeli kontroli poczynań władzy, w tym konstytucyjności prawa stanowionego. Bez ryzyka większego błędu można wyróżnić przynajmniej trzy teoretyczne modele reakcji na brak konstytucyjności prawa stanowionego.
Pierwszy to model sądowej nadrzędności, w którym to do organu sądowego (lub innego cieszącego się autonomią, niezależnością i prestiżem organu – np. Rady Konstytucyjnej we Francji) należy ocena zgodności ustaw z konstytucją (lub innymi nadrzędnymi aktami prawnymi dotyczącymi materii praw obywatelskich, tzw. Bill of Rights) i decyzja o derogacji norm lub odmowie ich stosowania. Do tak umocowanego sądu (sądów) należy ostateczna decyzja w przedmiocie wykładni konstytucji, która zasadniczo może być „obalona" przez ustawodawcę dopiero w procedurze zmian samej konstytucji. W tym modelu można wyróżnić kilka wariantów m.in. skoncentrowanej rozproszonej, czy też konkretnej i abstrakcyjnej kontroli. W pewnym uproszczeniu kontrola konkretna i rozproszona charakteryzuje ustrój Stanów Zjednoczonych, a skoncentrowana i abstrakcyjna dominuje w Europie. Są też modele mieszane.
Drugi model, pozostający w opozycji do pierwszego, oparty jest na tradycyjnym poglądzie o nadrzędności parlamentu, w którym ochrona praw obywateli leży w demokratycznie wybranym organie ustawodawczym, a efekty jego prac nie mogą być podważane przez sądy. Tutaj też można zidentyfikować pewne wariacje tej koncepcji – od domniemania, że z uwagi na demokratyczny mandat i odpowiednie procedury ustawodawca nie wydaje niekonstytucyjnych aktów po twarde realpolitik – parlament możne uchwalić ustawę sprzeczną z prawami podstawowymi, ewentualnie ponosząc tego polityczne konsekwencje w kolejnych wyborach. Wskazuje się, choć nie do końca precyzyjnie, że z tego typu rozwiązaniem mamy do czynienia m.in. w Wielkiej Brytanii.