Tak jak można było przewidzieć, PiS przeforsowało w Sejmie swe kontrowersyjne pomysły na Trybunał Konstytucyjny. Jeszcze tylko dzień przed Wigilią przepchnie nowelizację przez Senat - i rola parlamentu się kończy.

Nie skończy się jednak wojna o Trybunał. Najpierw pod presją PiS znajdzie się prezydent Andrzej Duda, który musi podpisać ustawę, by weszła ona w życie. Prezydent oczywiście ustawę podpisze, bo powołując niedawno pięcioro sędziów TK z nadania PiS, wszedł na ścieżkę pełnej akceptacji kolejnych pomysłów Jarosława Kaczyńskiego na sparaliżowanie Trybunału.

Cała ta ustawa opiera się na jednym założeniu - że prezes Trybunału prof. Andrzej Rzepliński wywiesi białą flagę i uzna piątkę z PiS za pełnoprawnych sędziów. Mają go do tego zmusić przepisy mówiące o tym, że TK pracuje w składzie co najmniej 13 sędziów, podczas gdy dziś jest ich tylko 10. A co jeśli Rzepliński się nie ugnie i TK de facto przestanie istnieć? Co jeśli Trybunał wyda decyzję o tzw. zabezpieczeniu, polegającą na zawieszeniu wejścia w życie ustawy do czasu stwierdzenia jej konstytucyjności? Co będzie jeśli PiS tego nie posłucha, jak już raz zrobił? Myślenie PiS, że wystarczy dokręcić Trybunałowi śrubę, a problem zniknie, jest skażone naiwnością zwycięzcy.

Swój sejmowy triumf politycy PiS uświetnili wstaniem z miejsc i dziarskim skandowaniem hasła „demokracja”. Do trybu prac nad tą ustawą bardziej nadaje się jednak słowo „ostentacja”. A może jeszcze parę innych gorzkich słów z końcówką „-acja”.