Tysiące demonstrantów protestowało kolejny raz w czasie weekendu na ulicach Caracas przeciwko rządowi prezydenta Nicolasa Maduro, domagając się jego ustąpienia. Bezpośrednią przyczyną trwających od miesięcy protestów było pozbawienia przywódcy opozycji Henrique Caprilesa prawa sprawowania urzędów publicznych przez 15 lat.
Oznacza to, że nie miałby prawa uczestniczenia w roli kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. W trwających od 2014 roku protestach przeciwko prezydentowi oraz towarzyszących im zamieszkach zwolenników i przeciwników obecnych władz zginęło już kilka osób. Ostatnia ofiara straciła życie w ubiegłym tygodniu.
Konfrontacji politycznej w Wenezueli towarzyszą katastrofalne braki w zaopatrzeniu. Sklepy świecą pustkami, systemowi dystrybucji towarów pierwszej potrzeby towarzyszy korupcja. Dwie trzecie takich artykułów jest nieosiągalne. To samo dotyczy lekarstw. Inflacja sięga 1,6 tys. proc. w skali roku. Przy tym nie rosną ceny ropy naftowej, której ekspert zapewnia 96 proc. wpływów budżetowych.
Jedynym wyjściem wydają się radykalne reformy gospodarcze, zerwanie z socjalizmem, likwidacja dotacji państwowych do niemal wszystkich artykułów i wprowadzenie całkowicie nowej polityki fiskalnej. Takie rozwiązanie nie wschodzi w grę z przyczyn ideologicznych. Nicolas Maduro, spadkobierca Hugo Cháveza, którego był kierowcą, uważa się za kontynuatora dzieła zmarłego prezydenta i budowniczego socjalizmu.
Maduro i jego partia przegrali wybory parlamentarne w grudniu 2015 roku. Parlament kontroluje opozycja. Oskarżyła niedawno prezydenta o dokonanie zamachu stanu. Była to reakcja na decyzję Sądu Najwyższego, który pod naciskiem prezydenta postanowił przejąć tymczasowo prerogatywy parlamentu.